WIELKANOCNE JAJKO ŻÓŁWIA
Ks. Jarosław Wiśniewski
WIELKANOCNE JAJKO ŻÓŁWIA
CZYLI MISYJNE PARADOKSY
Szczęść Boże!
Piszę z Manili na Filipinach. Spędzam tu jubileuszowy urlop. Mam czas na refleksję i nadrobienie zaległej korespondencji. Mieszkam w akademiku jednego z najfajniejszych w kraju katolickich uniwersytetów o nazwie Ateneo. To taki filipiński KUL prowadzony przez ojców jezuitów. W przeszłości misyjne urlopy spędzałem w Japonii, w Korei, w Chinach i w Indiach. Do kolekcji brakowało mi Filipin i dostałem na starość taki prezent – prezent na 25-lecie kapłaństwa.
Przetrwałem dwa lata w papuaskiej dżungli i teraz, gdy jestem na urlopie, czuję się jak japoński żołnierz, który po latach wyszedł z lasu i nie wie, czy wojna jeszcze trwa, czy się skończyła i kto w niej wygrał. Szokuje mnie liczba wieści w Internecie, którego dwa lata nie używałem. Nadeszło też do mnie dużo listów, na które nie mogłem wcześniej odpisać. Ich liczba to dla mnie niespodzianka. Sięgam ponownie także po te listy, które przeczytałem jedynie pobieżnie. Co wcześniej było nieważne, teraz jest na pierwszym miejscu, niczym odrzucony kamień, który stał się kamieniem węgielnym.
Świat się rzeczywiście zmienia, gdy zmienia się punkt patrzenia. Południowa półkula zmusza do całkiem innych refleksji niż północ. Na południu jest inne niebo, inne gwiazdy, a półksiężyc nie sterczy jak bagnet, tylko leży sobie na plecach do góry brzuchem i gdy jest pełnia, to ma nad sobą coś w rodzaju soczewki. To jest dopiero odkrycie! No i oczywiście kwiaty! Wszystkie, które my w Polsce hodujemy w doniczkach, są tu przeogromne i rosną dziko. A ropuchy, których jest tu zatrzęsienie, szczekają głośno jak psy, zamiast pokornie kumkać. Co do świerszczy, to nie ma ich wiele, ale jak już któryś „zaśpiewa”, to robi hałas jak piła tarczowa.
Po tym wstępie przystępuję do odpowiedzi na 9 pytań uczniów z klasy IV z Nowego Dworu Mazowieckiego, które otrzymałem pod koniec wakacji. Jak się uda, to w V klasie uczniowie usłyszą odpowiedź.
1. Co dokładnie jest potrzebne na misjach? Czy są potrzebne ubrania, buty? Jeśli tak, to jaki rodzaj?
Papuasi uwielbiają podkoszulki i one są tu najpotrzebniejsze. Każdy inny typ ubrania jest dla nich za ciepły. Lubią sobie na koszulkach coś namalować. Sam też czasami wycinam im z papieru szablon i maluję jakiegoś świętego czy symbole Pierwszej Komunii Świętej. Koszulki nie są konieczne na co dzień, a do kościoła i do szkoły. W tym tropikalnym kraju mieszkańcom nie jest zimno, dlatego chodzą czasami też nawet na golasa…
2. Jak się księdzu tam żyje? Jakie są księdza największe radości?
Największa radość to, gdy się uda jakąś grupę ludzi doprowadzić do sakramentów: do chrztu, do ślubu, do Pierwszej Komunii Świętej lub bierzmowania. Nawet sakrament chorych sprawuje z własnej inicjatywy, bo Papuasi są zbyt leniwi [ospali] duchowo i nie uważają, że życie sakramentalne to ważna sprawa. Jak wcześniej Rosjan, tak teraz Papuasów muszę „kijkiem zaganiać” na katechezy… Niektóre dzieci czekają na chrzest po kilkanaście lat. Są pary małżeńskie, które nie mają przeszkód, by zawrzeć związek małżeński, ale tego nie robią… Na pogrzeby też nikt nie prosi księdza, muszę się sam „zapraszać”. Sakramenty są przecież takie ważne. W mojej parafii katolicy stanowią większość, więc powinienem mieć pełne ręce roboty. Nie jest tak jednak i to moja misyjna udręka…
3. Jak wyglądają księdza codzienne posiłki?
Moje najczęstsze menu to banany i orzechy kokosowe. Polubiłem też ślimaki. Bywa jednak, że po kilka dni nic nie jem. Nie mam gosposi, a parafianie czasami się nie domyślają, że ksiądz nic nie ma do jedzenia. Są przekonani, że biali ludzie mają pełne kieszenie pieniędzy i zawsze sobie poradzą, a tak nie jest. Gdybym pracował na stałym lądzie, to tam Papuasi są bardzo szczerzy i dzielą się wszystkim, co mają. Ja mieszkam wśród wyspiarzy. Oni z trudem zdobywają pożywienie i z trudem się nim dzielą. No chyba że udał się im połów i nie udało się im sprzedać wszystkich ryb. Wtedy je rozdają, bo nie mają lodówek, a w tym klimacie jedzenie szybko się psuje.
W zeszłym roku na Wielkanoc miałem tylko jedno jajko i było to jajko żółwia…
4. Czy w najbliższym czasie wybiera się ksiądz do Polski? Czy jest szansa, by ksiądz nas odwiedził i opowiedział o swojej pracy na misjach?
Uwielbiam takie spotkania i „kolęduję” po wszystkich szkołach, które mnie zaproszą. Niestety pracując na odległych misjach, na urlop można pojechać co dwa lata i w tym roku mój urlop wykorzystałem na pobyt w Manili. Kolejna szansa za dwa lata, jak będziecie w szóstej albo w siódmej klasie… Bo nie wiadomo, czy będą jeszcze wtedy gimnazja… Mimo to dziękuje za zaproszenie i postaram się was odszukać.
5. Jakie są najpopularniejsze święta w Papui-Nowej Gwinei?
Najpopularniejsze są pogrzeby… Gdy ktoś umrze, nie pracują szkoły. Przygotowuje się mnóstwo jedzenia dla całej wioski i wszyscy są naprawdę zadowoleni. Pogrzeb to wielki spektakl. Trumnę stawia się na głównym placu pod namiotem zwanym domem płaczu. Przy trumnie zasiadają po kolei członkowie rodziny i głośno zawodzą. Podobnie jest przy zakopywaniu trumny. Płacz jest tu wręcz teatralnie głośny. Krewni zmarłego rzucają się do grobu i ktoś ich musi stamtąd wyciągnąć. Gdy ciało zostanie już zakopane, wszyscy się weselą z uczty i podarunków, jakie się rozdziela między pogrzebowe płaczki i śpiewaków.
Katolicy najbardziej lubią Wniebowzięcie i świętują je kilka dni. Są procesje, śpiewy, konferencje. W tutejszej kulturze to tzw. Dzień Matki. Kobieta jest tu na co dzień raczej nie szanowana i ignorowana, ale wszyscy deklarują miłość do Matki Bożej. Hucznie świętują październikowy różaniec. Woskowa figurka wędruje wówczas z domu do domu i każdy, kto ją u siebie przyjmuje, urządza ucztę podobną do przyjęcia urodzinowego. W Wielkim Tygodniu całą noc wierni wędrują z krzyżem po wiosce lub kilku wioskach.
6. Jak wygląda tam msza święta? Czy się bardzo rożni od „naszej”, polskiej?
Msza jest taka sama, ale ma inną oprawę. Papuasi lubią tańczyć w procesji z darami. Towarzyszy temu śpiew i bębny kundu… Zakładają na ręce plecione wianuszki z kwiatów. Oni to kochają i ja też lubię na to patrzeć, a jak ma dobry humor, to nawet sobie razem z nimi podskakuję…
7. Jak wygląda zwyczajny dzień księdza?
Tam nie ma zwyczajnych dni – każdy jest niespodzianką. W jednym tygodniu co dziennie wędruję od wioski do wioski, by odprawić w nich mszę świętą. Przez kolejne dwa tygodnie albo motorówką (jeśli jest sprawna i jeśłi mam bezynę), albo pieszo udaję się do bardziej odległych wiosek, oddalonych o 50 km. Taka „jazda po wioskach” jest tu konieczna, żeby ludzie nie zapomnieli, że są katolikami. W kraju tym jest niestety wiele sekt, których członkowie, jak się dowiedzą, że w wiosce przez długi czas nie było księdza, chętnie chcą go zastąpić. Mieszkańcy wiosek lubią słuchać kaznodziei. Nie mają radia ani telewizji, a słońce zachodzi tu cały rok o tej samej porze, około godziny 18. Każdy lubi przed snem przy ognisku posłuchać jakiejś historii. Im bardziej niestworzone, tym bardziej się podobają. Członkowie sekty opowiadają na przykład, że katolicy „pożerają małe dzieci”. Wielu na szczęście w to nie wierzy, ale niektórzy dają temu wiarę i boją się katolików.
8. Czego dzieci potrzebują najbardziej? Ubrań? Zabawek?
O ubraniach już pisałem. Jeśli chodzi o zabawki, to są potrzebne, by łagodzić miejscowe obyczaje. Do niedawna Papuasi byli ludożercami. I choć dziś kanibalizm to przeszłość, w ich sposobie bycia jest dużo agresji. Jak się pokłócą, nawet o jakąś głupotę, mogą zacząć walczyć do krwi przy użyciu maczet, tracąc rękę, nos lub nogę. Dlatego dzieci potrzebują zabawek. Dzięki nim nie będą naśladować dorosłych, a ich zabawy będą dużo łagodniejsze. Taki mam plan, który wcześniej wcieliłem w życie, pracując w Uzbekistanie, gdzie występował podobny problem.
9. Czy można zebrane dla księdza dary przekazać jakiejś organizacji, która by je dostarczyła księdzu? Czy w grę wchodzi tylko przesyłka pocztowa?
Możecie zapytać pracowników Caritasu, „Szlachetnej paczki” albo kogoś zamożniejszego. Trudno mi coś radzić. Jestem za daleko, by rozwiązać problem transportu. W 2011 roku, kiedy miałem rekolekcje w polskiej misji w Berlinie, na zakończenie dostałem od dzieci tysiące pluszaków. Z kolegą zapakowaliśmy to do samochodu i zawieźliśmy do Żagania. Tam zabawki zapakowaliśmy w 10 kartonów i sam je wysłałem do Uzbekistanu. Wysyłka kosztowała 1000 złotych, ale zapłaciłem je z radością. Wiem, jak ważne to było dla dzieci, które całe życie bawią się puszkami od konserw.
10. Proszę opisać cudowne wydarzenia w Papui.
Cudowne jest to, że nie ma tu już kanibalizmu, a praktyki te były tu obecne jeszcze sto lat temu. Papuasi zjedli kilkunastu misjonarzy.
Cudowna jest też historia pewnego świeckiego katechisty Piotra Torota, który w czasie wojny z Japończykami, wbrew zakazowi, dokonywał potajemnie chrztów i był świadkiem na katolickich ślubach, które odnotowywał w księgach parafialnych. Był dobrze wykształcony i wiedział, że w warunkach ekstremalnych osoba świecka może udzielić sakramentu chrztu i asystować przy zawieraniu małżeństwa, kiedy na przykład nie ma kapłana (według tzw. formy nadzwyczajnej; por. kanon 1098 kodeksu z 1917 roku). Wiedział też, że jest w takim przypadku obowiązek sporządzenia notatki o zawarciu małżeństwa w księgach metrykalnych1.
Miesiąc przed zakończeniem wojny na Piotra Torota doniesiono Japończykom. Ci dali mu „szanse” i kazali się wyrzec Jezusa. Piotr jednak zachował się heroicznie i powiedział, że woli umrzeć niż zachwiać się w wierze i zgorszyć parafian. Wprowadzono mu do żyły truciznę, podobnie jak św. Maksymilianowi Kolbemu. Piotr miał wówczas 33 lata, młodą żonę i dwójkę dzieci, które żyją do dziś, choć są ponad osiemdziesięcioletnimi staruszkami.
Inne cudowne zdarzenie to odwiedziny Jana Pawła II, który bardzo lubił ten niewielki kraj i pielgrzymował do niego aż trzykrotnie. Podczas ostatniej wizyty beatyfikował wspomnianego katechistę Piotra Torota.
Ostatnia moja opowieść, jaką chcę wam podarować, dotyczy mojej obecnej parafii, która się nazywa Sasavoru. Jest to historia słyszenia Maryi bez widzenia. Matka Boża z figurki Niepokalanej w malutkiej wiosce przemówiła do 5-letniej dziewczynki imieniem Dzojlin, której rodzice są adwentystami, a wujek pastorem. Przesłanie było proste: „Dzojlin powiedz tatusiowi, żeby wypłynął w morze, a znajdzie wiele ryb i pieniędzy”. Rodzice byli poruszeni: to było w Wigilię 2008 roku, a oni nie mieli co do garnka włożyć.
Mimo oporów wobec słów płynących z katolickiej figurki, głód zrobił swoje. Ojciec wziął sieci i razem z bratem wypłyną w morze. Niedaleko małej wysepki złowili ryby, które musieli przewieźć dwiema łódkami, bo do jednej się nie mieściły. W sieci wpadł też plecak podróżny z kurtką w środku. W kieszeni kurtki znajdowała się hermetycznie zamknięta portmonetka. W środku był tam obrazek Matki Bożej Niepokalanej i 11 banknotów po 5 kina każdy. Kina ma podobną wartość do polskich złotówek, a więc było tak około 55 złotych. Dla wielodzietnej rodziny nie jest to zbyt wiele, ale uradowany rybak sprzedał to, co złowił, i dostał za to dodatkowe 500 kina. To było już sporo, bo tyle zarabia najbogatszy człowiek we wsi, czyli nauczyciel. Tyle też zarabia pielęgniarka.
Od 8 lat ów adwentysta, rodzony brat pastora, przy każdej okazja opowiada, jak bardzo kocha Maryję. Swoje świadectwo razem z córką złożył w miejscowej kurii w Kimbe, a nasz ordynariusz, biskup Wiliam Fey, mimo powściągliwości darzy przyjaźnią wizjonerkę i jej ojca. Kilka razy odwiedził miejsce zdarzenia. Miejscowa ludność katolicka zbudowała tu pamiątkową kaplicę z drewna i bambusu. Nie jest to żadna katedra, ale cała wioska może się w niej zmieścić.
Dzięki za ciekawe pytania i do usłyszenia
Ks. Jarosław Wiśniewski
DIOCESE OF KIMBE,
P.O. BOX 182, WNB-621
PAPUA NEW GUINEA
Ks. Jarosław Wiśniewski (ur. 1963 w Rypinie, w woj. kujawsko-pomorskim), misjonarz Fidei Donum (dar wierzących) archidiecezji białostockiej dla diecezji Kimbe w Papui-Nowej Gwinei, święcenia kapłańskie przyjął w 1991 r. w Białymstoku. Zanim wyjechał do Papui-Nowej Gwinei pracował w Rosji (1992-2002), na Ukrainie (2003-2008) i w Uzbekistanie (2008-2013); www.xjarek.net.
-
1 Zdarzają się sytuacje wyjątkowe, w których trudno zachować formę zwyczajną zawarcia małżeństwa lub bywa to niemożliwe. Dlatego prawodawca dla dobra wiernych przewiduje tzw. formę nadzwyczajną, postanawiając, że jeśli świadek urzędowy, kompetentny do asystowania przy małżeństwie, jest nieosiągalny, ponieważ nie ma możności ani udania się do niego bez poważnej niedogodności, ani wezwania go do pobłogosławienia małżeństwa, a wierny pragnie tego sakramentu, może go ważnie i godziwie zawrzeć wobec zwykłych świadków: w niebezpieczeństwie śmierci, a poza niebezpieczeństwem śmierci jedynie wtedy, gdy roztropnie się przewiduje, iż te okoliczności będą trwały przez miesiąc (kan. 1116 § 1, n. 1-2). Więcej na ten temat zob.: ‹http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TA/TAI/pr_malzenskie_06.html›.