REWOLUCJA PORTUGALSKA
W 1909 roku do Miruru przybywa ojciec Kasper Moskopp z bratem Stefanem Rodenbücherem oraz dwaj inni bracia Portugalczycy: Joseph de Oliveira, który bywał już wcześniej w Miruru, iAngelo dal Bosco. Następnego roku przybył jeszcze, jako prefekt do 100 konwiktorów „Arapazów”, scholastyk Anthony da Cruz, również Portugalczyk. Prócz tego wymieniany jest jeszcze Portugalczyk, ojciec Hadrian Gomez. Odnotować należy też wielki rozwój irozpęd w pracy na każdym odcinku rozbudowy. Zważywszy, że działo się to w tym ówczesnym dzikim bezdrożnym zakątku świata, jeszcze dzisiaj ogarnia zdumienie.
Wówczas jednak uderza grom. 9 października 1910 roku dowiadują się nasi misjonarze w Miruru, że w Portugalii wybuchła rewolucja, skutkiem czego monarchia zostaje zniesiona, a Portugalia staje się republiką o bardzo skrajnym nastawieniu republikanów względem Kościoła, szczególnie zaś wrogim względem naszego Zakonu. Oczywiście i o tym samym nastawieniu względem misji w posiadłościach portugalskich. W związku z tym jezuici zostają z Portugalii wydaleni, jak również z misji, a ich majątki mają ulec konfiskacie. Portugalski administrator w Rodezji z miejsca okazuje się gorącym republikaninem owrogim nastawieniu do misji Miruru.
W tym nagłym zaskoczeniu wypadkami i w niepewności naszych misjonarzy w Miruru pewnego dnia zjawia się František Bružek, Czech, kolonista z angielskiego terytorium po drugiej stronie Luangwy. Zapewne był on znany naszym w Miruru. Chodził tam podobno do wielkanocnej spowiedzi. Pan Bružek podobno poddaje myśl, by wobec tego, co zachodzi, misje przenieśli na terytorium angielskie, na drugą stronę Luangwy. Jak twierdzi pan Bružek, tam sekciarze uprawiają już swoją propagandę.
PRZENIESIENIE MISJI NA DRUGĄ STRONĘ LUANGWY
Czy z tego, czy z innego natchnienia nasi misjonarze w Miruru – ojciec superior Alojzy Baecher i ojciec Kasper Moskopp – podejmują myśl i plan na wypadek wydalenia ich z Miruru oraz – co staje się już niemal pewne – przeniesienia pracy misjonarskiej na drugą stronę Luangwy do Rodezji. W tym celu 26 października ojciec superior Baecher wysyła z Miruru do Feiry braci: naszego brata Augustyna Żurka (zapewne dlatego, że władał językiem angielskim) i brata Stefana Rodenbüchera (o ojcu superiorze Baecherze nie ma wzmianki, by chodził wówczas razem z braćmi do Feiry), z prośbą do komisarza o pozwolenie osiedlenia się na drugiej stronie Luangwy w celach misjonarskich. Otrzymali odpowiedź, by z tym zwrócili się do odpowiedniego departamentu w Livingstone, ówczesnej stolicy Rodezji. Lecz równocześnie komisarz w Feirze pozwolił, w celach misyjnych, tymczasem zaraz się osiedlić. Zatem prosili o 200 akrów ziemi w sąsiedztwie farmy Františka Bružka.
Równocześnie napięcie między misją a portugalskimi urzędnikami zwiększa się, zwłaszcza co do misyjnych majątków. Sytuacja staje się bardzo niepewna. W obawie radykalnych represji czy nawet aresztowań, jak to miało miejsce w Portugalii, 2 listopada ojciec Kasper Moskopp z bratem Stefanem Rodenbücherem udają się do dzisiejszego Kapoche, które nazywają „Lufunsa”. Tam obierają miejsce na zrobienie „Kampu”, by w razie czegoś znaleźć wnim schronienie. Jednocześnie nocami z Miruru do „Lufunsa” sekretnie przenoszą łodzią przez Luangwę wiele rzeczy. Podkreślają przy tym, że czarni krajowcy okazują misjonarzom w tym wiele życzliwości i wiele pomagają.
W połowie listopada ojciec superior Baecher z ojcem Moskoppem znowu udają się na drugą stronę Luangwy w okolice farmy pana Bružka, dla wyszukania odpowiedniego miejsca na stację misyjną nad strumykiem Katondwe. Zarazem zwiedzają farmę pana Jonsona, „Ulungu”, która była do sprzedania. Wybrali jednak Katondwe, składając w Livingstone podanie o zgodę na osiedlenie się tam w celach misyjnych.
Tymczasem w „Lufunsa” ojciec Moskopp z bratem Rodenbücherem dalej urządzają „Kamp” i przenoszą z Miruru z jakimś dziwnym uporem i energią jak najwięcej rzeczy, szczególnie niemały zapas dachowej blachy, bojąc się konfiskaty czy – jak podobno grozili – licytacji.
W tym samym czasie, bo całość to długa historia precedensu, w Boromie sytuacja jest jeszcze bardziej napięta, podobnie jak we wszystkich stacjach misyjnych w Dolnej Zambezi. Ojciec Hiller, o wielkiej nieulęknionej odwadze, walczy z portugalskimi liberałami do upadłego. Apeluje do wszystkich możliwych instancji w Europie o zachowanie misji, bo Portugalczycy chcieli je zupełnie zniweczyć, a majątki i dorobek misyjny zagrabić. W rezultacie, po długich, upartych i nieustępliwych tarciach, ojciec Hiller dokonał przynajmniej tego, że misje mają przejąć misjonarze innych kongregacji, ale jezuici muszą jednak do końca roku opuścić portugalskie terytorium. Wywalczono też, że jezuici mogli pozostać jeszcze na jakiś czas, zanim nie przybędą inni misjonarze, by od nich misję przejąć, co nastąpiło później. Borome, Miruru, zapewne i inne stacje w Dolnej Zambezi przejęli ojcowie werbiści.
Z końcem tegoż roku, widocznie mieli po temu powody, uciekając przed prześladowaniem republikańskim, nasi misjonarze razem z siostrami czasowo zupełnie opuszczają Miruru. Zostawiają stacje pod opieką zaufanych Afrykańczyków i przenoszą się do „Kampu” „Lufunsa”, do Rodezji, gdzie spędzają parę tygodni. (W naszych archiwach w Lusace znajduje się kilka fotografii, zapewne porobionych przez ojca Kaspra Moskoppa, ukazujących koczownicze życie naszych w tym „Kampie”). Później, około połowy stycznia, wracają jeszcze na chwilę do Miruru.
MISJA W KATONDWE
czytaj dalej …