Collège Immaculée Conception
Tadeusz Kasperczyk SJ
Collège Immaculée Conception (CIC) w Mananjary – Szkoła pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny – to miejsce, gdzie zaczęła się moja misyjna praca. W nowe warunki powoli wprowadzał mnie mój poprzednik, współpracownik wolontariusz, który po kilku miesiącach wrócił do Francji. Nie miałem żadnego doświadczenia w prowadzeniu szkoły. Na początku było tam trzech polskich jezuitów: o. Józef Chromik, o. Józef Pawłowski i ja. Dwaj pierwsi jednak po dwóch latach wrócili do Polski. O. Chromik ze względu na zdrowie, a o. Pawłowski, by kontynuować studia teologiczne. Ostatecznie pozostałem na placówce sam.
Wówczas szkoła liczyła dokładnie 318 uczniów od pierwszej do dziewiątej klasy, a wszystkich pracowników było 38. Wieczorami zastanawiałem się, co robić, od czego zaczynać, jak prowadzić szkołę. Myślami wracałem do czasu, kiedy sam byłem uczniem. Gdy chodziłem do szkoły, nie zawsze byłem zadowolony z tego, co trzeba było tam przeżyć. Dyrektorzy, nauczyciele, wychowawcy – niektórzy z nich byli wspaniali, inni popełniali wiele błędów i między uczniami narzekaliśmy na nich. Dziś z kolei jestem z drugiej strony barykady, więc co powinienem robić? Nie powtarzać błędów jednych, a naśladować dobre cechy drugich. I to była najlepsza metoda.
Trudność i niezręczność mojej sytuacji w szkole polegała na tym, że byłem najmłodszy spośród wszystkich pracowników. Jednak kiedy spostrzegłem, że dla Malgaszów nie jest łatwo odgadnąć wiek Europejczyka, nie przyznawałem się, ile naprawdę mam lat, a zapuszczona broda dodawała mi kilka wiosen. Czasami udawałem, jakobym pracował w tym zawodzie wcześniej i znam ten fach od podszewki. Czułem się coraz pewniejszy w mojej pracy, w klasach przybywało uczniów, potrzebne były nowe sale. Po dwóch latach wszystkie klasy były już podwójne, a klasa szósta (pierwsza gimnazjum) nawet potrójna.
Moim marzeniem było zawsze pracować duszpastersko na wioskach. Przynajmniej raz w miesiącu wyjeżdżałem więc do małych miejscowości oddalonych o ok. 80 km od Mananjary na tydzień, czasem na dziesięć dni. Wakacje czy ferie spędzałem wraz z wiernymi, z którymi bardzo szybko się zżyłem. Kiedy wracałem do Mananjary, przygotowywaliśmy z katechistami program na następny „wypad”. Praca w terenie na pewno nie jest łatwa, bo i warunki inne niż w mieście, nie ma prądu ani wody. To jednak nie było dla mnie problemem. Przynajmniej przez kilka dni. Wieczorem świeczka albo lampa naftowa, a toaleta na zewnątrz, gdzieś w plenerze, daleko od domu.
Po niespełna czterech latach misjonarki musiałem wrócić do Europy, aby skończyć drugi etap studiów teologicznych (specjalizację). W tym czasie na moje miejsce przyjechał o. Czesław Tomaszewski SJ, który kontynuował pracę w szkole. Po ukończonej specjalizacji oraz trzeciej probacji (ostatni rok formacji duchowej) – a zatem po czterech latach pobytu w Europie – powróciłem na Madagaskar, aby kontynuować kierowanie wspomnianą wcześniej szkołą. Ostatecznie po 11 latach pracy w CIC zostałem przeniesiony do innej szkoły, do Fianarantsua.