KRÓTKI RYS HISTORII JEZUICKICH MISJI W ZAMBII, CZĘŚĆ V
NIEKORZYSTNE WPŁYWY
Wielu później twierdziło, że bunt tubylców po drugiej stronie Luangwy przeciw Portugalczykom, oczywiście przez nich stłumiony, portugalska rewolucja oraz wypędzanie misjonarzy itp. nie pozostało bez ujemnego wpływu także na czarną ludność. Szczególnie bunt, który dał możliwość kontaktu i wzajemnego zmieszania się ludności po obydwóch stronach Luangwy (wiele wiosek przeszło na stronę rebeliantów), miał podziałać znacznie demoralizująco na zamieszkującą wzdłuż Luangwy ludność, która stała się następnie znacznie oporniejsza dla ewangelizacji. Szczególnie to zjawisko miało występować w okolicach Kapoche.
W Kasisi, która to stacja wchodziła już w zespół naszej misji (od początku jej powstania pracował tu samotny Julian Torrend), jak mówi jeden z raportów Torrenda w książce Józefa Krzyszkowskiego SJ pt. Polska Misja w Afryce: „Praca ewangelizacyjna czyniła mniejsze postępy. Wprawdzie pomagali mu w niej trzej katechiści, ale nie opłacani zupełnie, żyjący w nędzy, musieli myśleć więcej o własnym utrzymaniu aniżeli o zbawieniu dusz innych Murzynów. Jednakże i tu rok 1917 wykazywał chrztów 50, małżeństw 12 i 100 Komunii świętych” (J. Krzyszkowski, S. Hankiewicz, Polska Misja w Afryce, Kraków 1927, s. 70).
Rok 1918 nad Luangwą, w Katondwe, jest tylko dalszym ciągiem wzmożonej misjonarskiej pracy prowadzonej w poprzednich latach, tak na miejscu, na misji, jak i pośród wiosek. Na Zielone Święta bierzmowanie w Katondwe 16 chłopców i 12 dziewcząt. Następnie w czerwcu rozpoczął się na misji kurs dla 10 katechistów trwający do końca października. Dalej również tutaj epidemia sławnej hiszpanki, na którą choruje zarówno wielu krajowców, jak i nasi misjonarze.
Nowy 1919 rok rozpoczęto w Katondwe uroczystym Veni Creator Spiritus. W następne dni ojciec Władysław Bulsiewicz chodzi po wioskach „po kolędzie” chrześcijańskim polskim zwyczajem, a poświęca przy tym szkoły i chaty.
W ciągu tego roku, po dziesięciu latach misjonarskiej pracy w Południowej Rodezji, w Empandeni, przeszli do naszej misji nad Luangwe ojciec Augustyn Wilhelm i brat Maksymilian Kłopeć. Ojciec Wilhelm do Kapoche, do ojca Kaspra Moskoppa za pomocnika, brat Kłopeć do Katondwe.
W maju, jak co roku, ojciec superior Kraupa wizytuje Chingombe. Zapędza tam jeszcze przy tej sposobności więcej bydła, ale była to jego ostatnia wizytacja Chingombe, niezwykle mile zawsze widziana i co roku zawsze długo oczekiwana.
NIEPOWETOWANA STRATA
Już z końcem listopada 1919 roku, a zwłaszcza w pierwszych dniach grudnia ojciec superior Kraupa zaczyna bardzo ciężko chorować na żołądek. Choroba postępuje tak dalece, że 6 grudnia zostaje zaopatrzony świętymi sakramentami. 7 grudnia wysyła do Chingombe z listem posłańca do ojca Felicjana Czarlińskiego, by natychmiast przybywał do Katondwe, a na wypadek śmierci objął po nim superiorstwo misji. Konieczne instrukcje, na wszelki wypadek, daje ojcu Władysławowi Bulsiewiczowi. 9 grudnia o godz. 8 rano umiera ojciec superior Apoloniusz Kraupa.
Zarazem poważnie zaczyna chorować ojciec Władysław Bulsiewicz. 14 grudnia ojciec superior Czarliński przybył do Katondwe, życzeniem śp. ojca Apoloniusz Kraupy obejmując superiorstwo w Katondwe i w całej misji. Tymczasem ojciec Władysław Bulsiewicz jest już tak ciężko chory, że nie jest w stanie zdać ojcu Czarlińskiemu jasnych relacji zostawionych przez ojca Kraupę. 16 grudnia o godz. 3 po południu umiera ojciec Władysław Bulsiewicz. Nie trzeba wiele mówić, jaką żałobą, przygnębieniem i smutkiem śmierć tych dwóch ojców misjonarzy naraz odbiła się w całej misji, w Katondwe w szczególności. I jak następnie wiele zaważyła, zwłaszcza śmierć ojca Apoloniusz Kraupy, na losach całej misji.
Ojciec superior Felicjan Czarliński, rozpoczynając rządy na misji, na swoje miejsce do Chingombe wysyła na przełożeństwo ojca Jana Lazarewicza. 19 grudnia ojciec Jan Lazarewicz opuszcza Katondwe i w samo Boże Narodzenie po południu przybywa do Chingombe.
W Katondwe w tym smutnym zakończeniu roku na święta ze szkół zgromadziło się corocznym zwyczajem wiele dzieci, zapewne i starszych, ale już, jak co roku, nie ma pasterki o północy i nie wyczuwa się już takiego entuzjazmu jak w poprzednie lata. Na miejsce ojca Jana Lazarewicza do Katondwe przychodzi czasowo ojciec Kasper Moskopp z Kapoche, a do Kapoche, do ojca Augustyna Wilhelma, jest wysłany brat Maksymilian Kłopeć.
W marcu 1920 roku ojciec superior Felicjan Czarliński otrzymuje list od ojca prowincjała Stanisława Sopucha, że przygotowuje się w Prowincji partia misjonarzy na wyjazd do nich do Afryki, o którą nalegają, by jak najprędzej przyjechali. Niestety miało to trwać jeszcze przeszło rok, zanim wspomniana grupa przybyła.
NOWA ERA DLA CHINGOMBE
Po porze deszczowej Katondwe pustoszeje ze starych dotąd pionierów. Ojciec superior Czarliński zabiera ze sobą brata Leona Kodrzyńskiego, budowniczego Katondwe i Kapoche, do Chingombe, gdzie udaje się z wizytacją oraz by rozpocząć budowę przez brata Leona Kodrzyńskiego murowanego Chingombe. Z przybyciem ojca Jana Lazarewicza i brata Leona Kodrzyńskiego do Chingombe rozpoczęła się tam nowa era. Wprost odskok, rozpęd po uprzednim wojennym zastoju.
Po ustaniu pory deszczowej ojciec Jan Lazarewicz wyrusza wzdłuż i wszerz w długą drogę, poprzez cały przyległy do Chingombe teren, z Luano włącznie, w celu zapoznania się z rejonem i zbadania sytuacji pod wielki misjonarski ewangeliczny siew. Ludność przyjmuje go wszędzie na ogół życzliwie, gdzieniegdzie nieomal z entuzjazmem. Jednak spotyka się już również z wpływami sekt. Orientuje się prędko w sytuacji jako misjonarz doświadczony i z wielką intuicją. Widzi, że nie ma chwili do stracenia.
Słabym punktem w Chingombe jest obecnie zupełny brak do tego wielkiego zadania odpowiednich katechistów. Ojciec Jan Lazarewicz wobec tego wpada wprost na natchniony pomysł. Zwraca się z gorącą prośbą, przedstawiając krytyczną sytuację, do Ojców Białych w Nyasalandzie, o wypożyczenie na jakiś czas dziesięciu katechistów. Ojcowie Biali, ku wielkiej jego radości, przychylają się do prośby ojca Jana Lazarewicza i 15 lipca przychodzi do Chingombe dziewięciu katechistów wraz z rodzinami z Nyasalandu, którymi z miejsca obsadza najważniejsze punkty, włącznie z Luano. I odtąd rozpoczyna się szeroki pochód ewangelicznej siejby misyjnych pól rejonów Chingombe.
Tutaj na miejscu mieszkają jeszcze w chatkach na pionierskim pagórku, obrosłym ze wszech stron niesamowitym dzikim buszem, ale brat Leon Kodrzyński rozpoczyna już wielkie przygotowania do budowy nowego Chingombe. Do tego celu, dla transportu materiałów, kupują wielki żelazny wóz zamówiony w Bulawayo. Koleją przychodzi do Broken Hill, z Broken Hill przyniesiony w kawałkach aż na miejsce do Chingombe. Wydatek olbrzymi. Sam wóz kosztuje 750 funtów, do tego transport. Równocześnie odbywa się tresowanie na wpół dzikich wołów do ciągnięcia pługa i wozu.
Najpierw jednak brat Leon Kodrzyński od rzeki kopie i muruje szeroki kanał ćwierć mili długi, a na jego końcu urządza młyn wodny, tartak, z podziwem wielkim tamtejszych fachowców. Instaluje wiele jeszcze innych urządzeń napędzanych wodą. W chwilach wolnych, zwłaszcza w niedziele po południu, brat Leon czyni ulubione wycieczki w góry i jary dzikie, szukając odpowiedniego budulca, wapna. Dalej na miejscu wyrabia setki tysięcy cegieł, dachówkę, boć wszystko trzeba sobie było znaleźć, wydobyć, wykopać z ziemi i zdobyć, często z niepomiernym trudem w rejonie na miejscu.
Koniec
Br. Józef Boroń SJ