KS. KARDYNAŁ ADAM KOZŁOWIECKI SJ. BIOGRAFIA Z WYWIADÓW I LISTÓW, CZĘŚĆ I
DZIECIŃSTWO
„Urodziłem się w prima aprilis 1911 roku jako poddany cesarza Franciszka Józefa w Austro-Węgrzech. Potem byłem obywatelem II Rzeczypospolitej. Nie bardzo wiem, jaki był mój status w czasie II wojny światowej, bo do podróży z Oświęcimia do Dachau paszport nie był mi potrzebny. Po wojnie w Rodezji Północnej zostałem obywatelem Imperium Brytyjskiego, a od powstania Zambii mam paszport tego kraju. Czyli co najmniej cztery obywatelstwa”.
Moje kwalifikacje na biskupa to sześć lat kryminału. Rozmowa R. Mazurka z kard. A. Kozłowieckim SJ,„Dziennik” 2007 (9–10 czerwca), s. 24–25; L. Grzebień, Serce bez granic. Obywatel świata, apostoł Afryki, rodak z Huty Komorowskiej, ksiądz kardynał Adam Kozłowiecki SJ 1911–2007, Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia, Sandomierz 2012, s. 15
„Ojciec pochodził gdzieś ze Wschodu, jego rodzina miała jakieś posiadłości na Dzikich Polach. To taka szlachta, która doczekała się nobilitacji dzięki biciu Turków, wtedy nobilitowano całe wsie. Ojciec zawsze miał pieniądze (…). Handlował drewnem z Żydem Nussbaumem. Tam, w okolicy, każdy z dziedziców miał swojego Żyda, którego bardzo lubił i szanował. Kiedy ojciec kupił później drugi majątek w Poznańskiem, okazało się, że tam z kolei panuje silny antysemityzm i takich przyjaźni z Żydami nie było. Matka zawsze uważała, że trzeba mieć ziemię, ale ojciec pieniądze zarabiał na lasach. Powtarzał mi, że leśnictwo daje może mniejszy, ale za to pewniejszy zysk. Nie można jednak powiedzieć, żebyśmy byli magnatami, raczej była to średniozamożna rodzina”.
Moje kwalifikacje na biskupa…, s. 24–25
„Rodzice byli wychowani jeszcze w XIX wieku, tata – do którego byłem bardziej przywiązany – był łagodny, choć kiedyś dał mi wskórę, nie pamiętam już za co. Mama, z domu Janocha, była, jak cała jej rodzina, ostentacyjnie przywiązana do Kościoła, ale ojciec uważał, że nie należy się z tym obnosić i tego podkreślać, choć protestował, jeśli ktoś atakował religię”.
S. Cieślak, Kardynał Adam Kozłowiecki, Wydawnictwo WAM, Kraków 2008, s. 12
„[Guwernantka] miała być Angielką i protestantką, okazało się w końcu, że to katoliczka i Irlandka Winnifred Markowska, która nie znała ani słowa po polsku, a nazwisko odziedziczyła po jakimś dziadku. Była z nami cztery lata, do 1918 roku. Angielski i francuski znam z domu, łacinę ze szkół, niemiecki z obozów koncentracyjnych, włoski i hiszpański z czasów powojennych. Do tego języki zambijskie: lenje, bemba i tonga”.
Moje kwalifikacje na biskupa…, s. 24–25
„Gdy wybuchła I wojna światowa, wywieziono nas do babki w Zakopanem. Byłem tam dwa lata. Jestem więc też związany z Tatrami. W 1916 roku wróciłem do domu. Do szkoły podstawowej nie chodziłem, bowiem rodzice zatrudnili wtedy nauczyciela, który nas uczył. Potem zdałem egzamin wstępny do gimnazjum”.
Obrazki na 90. urodziny, „Przewodnik Katolicki”, nr 13, 1 IV 2001
„W Krakowie moja babka, która była bardzo gorliwą katoliczką, przygotowywała mnie – wespół z księdzem zmartwychwstańcem – do Pierwszej Komunii Świętej. Dopuszczono mnie do pierwszej spowiedzi, ale nie do Komunii, bo powiedziano mi, że jestem za młody i że jeszcze za mało się orientuję. Wyspowiadałem się, bo już grzeszyć umiałem, ale do Komunii przystąpiłem dopiero za rok. Pamiętam, że przygotowywał mnie ojciec Waldemar Seidel, jezuita, i miałem Pierwszą Komunię Świętą w kościele Serca Pana Jezusa w Krakowie. W tym wielkim dla mnie dniu od różnych osób dostałem na pamiątkę około 200 obrazków religijnych, które mi się bardzo podobały”.
Zawsze byłem realistą. Wywiad z kard. Adamem Kozłowieckim,
„Rycerz Niepokalanej”, Rzym 2001, s. 474
NAUKA I STUDIA
„Chyrów – to była po prostu świetna szkoła, uważana za najlepszą w II Rzeczypospolitej, więc kiedy miałem dziesięć lat, tam mnie posłano, ale maturę robiłem w 1929 roku w Gimnazjum Marii Magdaleny w Poznaniu”.
S. Cieślak, Kardynał Adam Kozłowiecki, s. 16
„Jak [ojciec] wykrył, że chcę wstąpić do zakonu, do jezuitów, zabrał mnie nawet ze szkoły wChyrowie, do której chodziłem przez cztery lata, iw środku roku, po Bożym Narodzeniu, wysłał mnie do Poznania, do Gimnazjum Marii Magdaleny. Naukę zacząłem tam od piątej gimnazjalnej – wtedy gimnazjum trwało 8 lat (…). Ojciec kupił resztówkę w Sokolnikach Małych, w parafii Kaźmierz. Tam właśnie krótko, bo tylko przez cztery lata mieszkałem”.
Obrazki na 90. urodziny
„Na świadectwie maturalnym mam dobre stopnie; z wychowania fizycznego otrzymałem bardzo dobry stopień, a z religii – dostateczny. Po maturze zastanawiałem się, jaki wybrać zakon. Myślałem trochę o franciszkanach, oratorianach, benedyktynach, paulinach, bo z tymi zakonami miałem okazję się zetknąć. Postanowiłem jednak wstąpić do jezuitów, których dobrze poznałem przez cztery lata pobytu w Chyrowie”.
Zawsze byłem realistą, s. 474
„Po ukończeniu gimnazjum powiedziałem ojcu o mojej decyzji wstąpienia do jezuitów. Bardzo niezadowolony – nie wyraził zgody. Musiałem więc sądownie uzyskać stwierdzenie pełnoletności, aby zrzec się spraw spadkowych. Do jezuitów przyjechałem zatem – jak się to mówi – w jednej koszuli”.
A. Kozłowiecki, Moja Afryka, moje Chingombe. Dzieje misjonarza opisane w listach do Przyjaciół, wyboru
listów dokonał i oprac. L. Grzebień, Kraków 1998, s. 339; S. Cieślak, Kardynał Adam Kozłowiecki, s. 20
ZAKON
„Ze wszystkich naszych domów najbardziej lubię [Starą Wieś] i z rozrzewnieniem wspominam kolegium starowiejskie. Taka zabita deskami od świata dziura, pełna starej tradycji «ojców białoruskich», zaciszna kolebka odrodzonego Towarzystwa Jezusowego na ziemiach polskich. Klimat ciszy domu rodzinnego, klimat prostoty i pobożności owiewa tamten dom i przenika do moich wspomnień”.
S. Cieślak, Kardynał Adam Kozłowiecki, s. 21–22
„Odbyłem dwuletni nowicjat w Starej Wsi koło Brzozowa, a następnie studiowałem filozofię w Krakowie. Przez rok byłem w Chyrowie na tzw. «magisterce», pracując jako wychowawca młodzieży. Następnie zostałem posłany na teologię do Lublina, gdzie 24 czerwca 1937 roku otrzymałem święcenia kapłańskie. W1938 roku ukończyłem teologię i wysłano mnie do Lwowa na tzw. trzecią probację, która oznacza niejako powtórzenie nowicjackiego wzoru życia, z tym że większy nacisk zwraca się na zrozumienie instytutu zakonnego. Po jej zakończeniu skierowano mnie 1 lipca 1939 roku do Chyrowa, gdzie miałem zająć się wychowaniem młodzieży”.
Zawsze byłem realistą, s. 474
WYBUCH WOJNY
„Wojna zastała mnie w Chyrowie. Szczególnie utkwił mi dzień 9 września 1939 roku. Bombardowana była stacja kolejowa i pobiegłem tam, by rannym udzielić sakramentów. Zaopatrzyłem ponad 40 rannych i byłem wstrząśnięty tym, co zobaczyłem. Tego samego dnia rektor polecił mi, bym wyjechał z klerykami w bezpieczniejsze strony. Gdy po kilku dniach tułaczki dotarliśmy do majątku państwa Podleskich w Czernielowie, dowiedzieliśmy się o napaści Sowietów na Polskę iszybko przekonaliśmy się, że nie należą oni do naszych sprzymierzeńców. Rozesłałem kleryków, by na własną rękę, w mniejszych grupkach, udali się dalej, zaś sam wyruszyłem do rodziców, którzy przebywali w Hucie Komorowskiej. Przyszedłem do domu dopiero wieczorem 26 września. Ojciec wziął mnie za mojego starszego brata i przez jakieś 15 minut ze mną rozmawiał i mnie nie poznał, bo byłem taki obdarty, zmęczony i mało podobny do siebie. Po miesiącu udałem się do Krakowa”.
Zawsze byłem realistą, s. 474
„W naszym kolegium jezuickim przy ul. Kopernika zrobili mnie «ministrem», czyli mającym staranie o materialne sprawy w domu. Większa część kolegium była już zajęta na szpital wojskowy. Przez 12 dni byłem «ministrem» i jednocześnie zastępowałem rektora, którym był ojciec Wiktor Macko. Rano 10 listopada otrzymałem telefon z furty klasztornej, że przybyły władze niemieckie. Zastałem trzech oficerów gestapo, którzy zażądali, by wszystkich zakonników zebrać w jednym miejscu. Spisano nas, pozwolono zjeść obiad, a potem oznajmiono, że mamy z nimi jechać. Gdy nas wyprowadzono, jeden z gestapowców nas fotografował. Wzięto nas do więzienia przy ul. Montelupich i umieszczono w jednej celi. Było nas 25 ojców, kleryków i braci, wszyscy poniżej 60 lat”.
Zawsze byłem realistą, s. 474–475
„Na Montelupich byliśmy do 3 lutego 1940 roku. Potem nas przewieziono do więzienia w Wiśniczu, skąd trafiłem najpierw do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu (20 czerwca – 10 grudnia 1940 roku), a potem do Dachau, gdzie przebywałem już do końca wojny”.
Zawsze byłem realistą, s. 474–475
OBOZY
„[W Auschwitz] zabrano nam dosłownie wszystko, nawet medalika na szyi nie pozwolił mi esesman zatrzymać. Od tamtej pory nabrałem wielkiego nabożeństwa do X stacji Drogi Krzyżowej, do ubóstwa i nagości Jezusowej. Ten to rozumie, kto przez to przeszedł odarty ze wszystkiego i nagi”.
A. Kozłowiecki, Ucisk i strapienie. Pamiętnik więźnia 1939–1945,
Wydawnictwo WAM, Kraków 1967, s. 122– 125; S. Cieślak, Kardynał Adam Kozłowiecki, s. 50–51
„Przez cały ten czas kręcili się koło nas więźniowie Niemcy z zielonymi trójkątami, kryminaliści. Byli wśród nich złodzieje, bandyci, przeważnie mordercy. Oni to mieli w tym nowym obozie koncentracyjnym dla Polaków w Oświęcimiu pełnić obowiązki naszych bezpośrednich przełożonych jako blokowi czy zwierzchnicy grup roboczych, tzw. kapo. Były to przeważnie typy naprawdę zbrodnicze, wyzute z wszelkich zasad i uczuć ludzkich (…). Sprawiedliwość jednak każe mi zaznaczyć, że zdarzały się i wśród nich jednostki szlachetne. Nie zapomnę nigdy takiego Ottona Kiesela; był on kryminalistą z Berlina, w Boga nie wierzył, ale nie tylko nikomu krzywdy nie wyrządził, lecz jeszcze swoim niemieckim kolegom wyrzucał ich podłe postępowanie. Był też i inny, niejaki Jonny, kapo w komandzie Landwirtschaft; dokuczał on nieraz więźniowi, np. ojcu Kazimierzowi Dembowskiemu, ale tylko po to, żeby to esesmani widzieli, a potem starał się to prześladowanemu, jak tylko mógł, wynagrodzić. Udawał złego, żeby być dobrym”.
A. Kozłowiecki, Ucisk i strapienie, s. 127
„Nie nabrałem nigdy sprytu w walce o jedzenie (…). Najsilniejszą pobudką powstrzymującą mnie od podobnych czynów było postanowienie, by raczej w obozie umrzeć, aniżeli wyjść z czymś, czego musiałbym się potem wstydzić przez całe życie (…). Nie miałem jednak odwagi potępić kogokolwiek, gdy kradziono komuś chleb; wiedziałem bowiem, że do tego jestem zdolny i ja”.
S. Cieślak, Kardynał Adam Kozłowiecki, s. 53
„Stale modlę się o łaskę wytrwania wwierze. Przekonałem się, że wobozie można stracić wiarę. Bolesną rzeczą było widzieć, jak wielu, zwłaszcza z młodzieży, traciło wiarę i wszystko! Jak staczali się na dno rozpaczy i podłości. Pod tym względem skutki niemieckich obozów koncentracyjnych były straszne. To było niszczenie ciał i dusz”.
S. Cieślak, Kardynał Adam Kozłowiecki, s. 54
[9 XII 1940] „Pożegnaniom ispowiedziom nie ma końca. Niezatarte wrażenia pozostawiają te katakumbowe spowiedzi. Chodzimy we dwójkę jakby nigdy nic… niby prowadzimy najzwyczajniejszą pogawędkę, a to przecież serca otwierają się na przyjęcie łaski Bożej… nieraz po wielu latach obojętności. Ego te absolvo… (ja tobie odpuszczam). Tu w obozie w Oświęcimiu. Niebo zstępuje do pojednanych z Bogiem serc”.A. Kozłowiecki, Ucisk i strapienie, s. 216;
S. Cieślak, Kardynał Adam Kozłowiecki, s. 63–64
„Pamiętam, jak w Oświęcimiu wrozmowie z pewnym młodym studentem politechniki we Lwowie westchnąłem: «Już mi się żyć nie chce…». Aon tak mi powiedział: «Wy, księża, mówicie nam pięknie o Bogu, o ukochaniu krzyża, ale jak wam ciężko, to żyć nie chcecie». Uświadomiłem sobie, że wielu patrzyło na mnie jako na kapłana i że mam być świadkiem wiary w najgorszej niedoli. Gdybym się załamał, inni mogliby pomyśleć: Wiara w niczym mu nie pomogła”.
Zawsze byłem realistą, s. 475
„W Krakowie na Montelupich i w Wiśniczu mogliśmy odprawiać Mszę św. Otrzymaliśmy od arcybiskupa Adama Sapiehy pozwolenie na odprawianie Mszy św. o Matce Boskiej bez używania szat liturgicznych i bez paramentów. W Oświęcimiu nie było takiej możliwości. Z kolei w Dachau od stycznia do września 1941 roku mieliśmy dostęp do kaplicy, ale pozwolenie od władz obozowych na sprawowanie Mszy otrzymał tylko ks. Paweł Prabucki, zaś my mogliśmy w niej uczestniczyć. Niemniej w Dachau dwa razy mogłem odprawić Mszę św. U nas w obozie mówiło się, że się nie kradło, ale «organizowało» wino i hostie. Pamiętam dzień 1 stycznia 1942 roku, jak wdrapałem się na łóżko na trzecim piętrze, gdzie odprawiałem Mszę, do której służył jeden z naszych kleryków. Było tam ciasno, że nie można było uklęknąć i musieliśmy znajdować się w pozycji leżącej. Drugi raz odprawiałem Mszę w Nowy Rok 1945”.
A. Kozłowiecki, Ucisk i strapienie, s. 88–90;
A. Kozłowiecki, Zawsze byłem realistą, s. 475
Wybrał i opracował
o. prof. dr hab. Ludwik Grzebień SJ
PRACA MISYJNA W KASISI
Czytaj dalej …