MÓJ ZWYKŁY DZIEŃ W AFRYCE
POBUDKA I PORANNA GIMNASTYKA
Mój zwykły dzień na misjach zaczyna się bardzo wcześnie. Budzę się przeważnie o godz. 5.20 i zaczynam ćwiczenia fizyczne. Mam sztuczne biodra i żylaki, więc ćwiczenia pomagają mi zachować dobrą formę. Gimnastyka trwa około 10–15 minut. Potem następuje otwarcie wszelkich zaryglowanych drzwi w naszym domu. Zwracamy dużą uwagę na bezpieczeństwo. Kilka lat temu do naszego domu wdarli się bandyci, kradnąc pieniądze i wszelki sprzęt elektroniczny. Nie chcemy powtórki z tego wydarzenia. Oprócz zamków mamy również strażników nocnych oraz dwa potężne psy, które mogą przestraszyć potencjalnego włamywacza.
CODZIENNA MSZA ŚW.
Po krótkiej modlitwie w kaplicy rozpoczynamy Mszę św. o godz. 6.30. Zwykle przychodzą na nią do nas Bracia Maryści. Mają oni dom zakonny około 200 metrów poniżej naszej posesji. Nasz dom znajduje się na zboczu małego wzgórza. W porze deszczowej woda gwałtownie spływa w dół. Msza św. w naszej kaplicy jest odprawiana zawsze po angielsku, od poniedziałku do soboty włącznie. W niedzielę wszyscy idą do kościoła parafialnego, a dokładniej do pobliskiej katedry katolickiej.
Kiedy nie mam Mszy św. rano, wtedy mogę spać dłużej – do 6.30. Po 7.00 jest czas na śniadanie. Kucharz przychodzi około godz. 6.30 i gotuje wodę na herbatę lub kawę. Zawsze jest chleb, margaryna, dżem, mleko. Prawie zawsze na śniadanie mamy jajka, od czasu do czasu wędlinę (kiełbasę, pasztetówkę), ser żółty, owoce, na przykład banany, jabłka, niekiedy pomarańcze czy mandarynki lub owoc mango. Często pojawia się na stole sałata z pomidorami i cebulą. Podobno jest to zdrowe. Także ze względu na zdrowie jemy chleb ziarnisty lub tzw. chleb brązowy – razowy.
NASZA WSPOLNOTA
Do naszej jezuickiej wspólnoty należą cztery osoby różnych narodowości. Przełożonym zakonnym jest o. Dieudonné z Konga (DRC), ja pełnię funkcję tzw. ministra domu, czyli troszczę się o zaplecze materialne wspólnoty. Jest jeszcze o. Alojz ze Słowenii oraz brat zakonny Ngoni z Zimbabwe. Dwaj inni współbracia należący do naszej wspólnoty mieszkają poza naszą rezydencją. Jeden, Amerykanin, na północy kraju w Mzuzu jest chirurgiem w szpitalu i profesorem medycyny. Natomiast drugi, Zambijczyk, mieszka i pracuje na południu kraju, w okolicy Blantyre na uniwersytecie katolickim.
Ojciec Dieudonné działa wśród uciekinierów w obozie uchodźców w Dzaleka, 40 km na północ od Lilongwe – stolicy kraju, gdzie mieszkamy. Sprawuje on tam posługę duszpasterską, jest też odpowiedzialny za edukację na terenie obozu. Ojciec Alojz ma budować nowy dom zakonny i centrum ekologii, ale fundusze na to będą dostępne dopiero w 2024 roku. Brat Ngoni jest dyrektorem Jezuickiego Centrum Ekologii i Rozwoju (JCED – Jesuit Centre of Ecology and Development). Natomiast ja jestem duszpasterzem akademickim przy kilku uczelniach w okolicach Lilongwe. Mam pod opieką dwie szkoły rolnicze, trzy szkoły medyczne, szkołę nauczycielską, szkołę techniczną i inne znajdujące się na terenie diecezji, ale poza Lilongwe.
MOJ PROGRAM DNIA
Po śniadaniu znajduję czas na brewiarz, modlitwę w kaplicy (medytację), zakupy dla wspólnoty czy pracę przy komputerze. Dużo zależy od tego, czy mamy prąd, czy nie. Codziennie kilka godzin brakuje bowiem elektryczności. Ale światło jest zawsze w nocy, od godz. 23 do 4 rano.
Dla mnie modlitwa w obecności Pana Jezusa w tabernakulum ma zasadnicze znaczenie. To właśnie wtedy zastanawiam się, a jednocześnie pytam Pana, co mam powiedzieć w nauce czy kazaniu studentom na Mszy św. Sporo czasu zabiera mi korespondencja, głównie elektroniczna ze studentami indywidualnymi i grupami studentów w różnych ośrodkach. Obserwuję, jak toczy się dyskusja, czy trzeba interweniować i wyjaśnić pewne zagadnienia. Jest to też czas na spotkania i załatwianie różnych spraw w instytucjach kościelnych i świeckich, np. na narady diecezjalnego komitetu opieki nad młodzieżą czy spotkania z biskupem. Jest trochę wolnego czasu do dyspozycji, bo studenci rano mają wykłady i spotkania są możliwe tylko w godzinach popołudniowych lub wieczorem.
Sporo czasu zabierają mi zakupy, na które jeżdżę samochodem. Znam różne miejsca i sklepy, gdzie towar można kupić taniej, a jednocześnie produkty są tam świeże i dobrej jakości. Ogólnie trzeba powiedzieć, że wszystko jest dosyć drogie, a ostatnio jeszcze bardziej podrożało. Ciągle więc zmagamy się z pytaniem, jak utrzymać względnie dobry poziom wyżywienia, a jednocześnie zaoszczędzić fundusze. Na zbytki nas nie stać, ale staram się urozmaicać jadłospis, by jedzenie smakowało i było zdrowe.
Obiad spożywamy o godz. 12.30, potem sjesta, różaniec, dalsza praca, spotkania bądź Msze św. Ze studentami, przeważnie wieczorem, bo w ciągu dnia – jak pisałem – mają zajęcia na uczelniach. Kolacja jest o godz. 18.30. Podgrzewamy ją sami (jeśli jest prąd), bo kucharz kończy pracę około godz. 16.00. Często mamy na stole ryż, ziemniaki, tzw. nshimę (danie przygotowane z mąki kukurydzianej), niekiedy spaghetti, do tego jarzyny, nieraz mięso wołowe, wieprzowe, drobiowe, kozie lub rybę. Mięsa jednak nie jemy codziennie.
Wieczorem oglądamy w telewizji wiadomości, szczególnie wieści z Afryki (BBC Focus on Africa) i lokalne wiadomości z Malawi. Czasem oglądamy mecze piłki nożnej lub inne wydarzenia sportowe, jako że mamy telewizję satelitarną. Liczba kanałów do naszej dyspozycji jest ograniczona ze względu na koszty subskrypcji, ale zaspokaja to nasze potrzeby. Rzadko oglądamy filmy. Jesteśmy zbyt zmęczeni pracą w ciągu dnia, by siedzieć przed telewizorem.
INNE ZADANIA
W poniedziałki mamy dzień wspólnoty. Raz w miesiącu jest Msza św. wspólnotowa, tylko dla jezuitów, a po niej wspólna rekreacja. W inne poniedziałki odmawiamy razem modlitwę wieczorną Kościoła – brewiarz. We wtorek biorę udział w spotkaniach modlitewnych Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego (WŻCh – grupa osób świeckich) online bądź stacjonarnie. Raz w miesiącu mamy Mszę św. w naszej kaplicy. Środa wieczór to Msza św. ze studentami szkół medycznych – zrzeszonych w organizacji studentów katolickich (CSO – Catholic Students Organization) której patronem jest św. Łukasz, lekarz. W inne środy jestem w szkole rolniczej, w tzw. NRC (Natural Resource College).
Czwartek to Msza św. w Bunda (uniwersytet rolniczy) z licznym udziałem studentów, doskonale zorganizowanych w małe wspólnoty życia chrześcijańskiego oraz działających w różnych organizacjach katolickich: YCS – Young Christian Students (Młodzi Studenci Chrześcijańscy), Legionie Maryi, ruchu odnowy charyzmatycznej, Sant’Egidio – organizacji charytatywnej, ruchu „Sprawiedliwość i Pokój”. Mamy oczywiście ministrantów, zakrystianów oraz pięknie działający chór kościelny. Co ciekawe, w Malawi prawie wszystkie chóry chcą mieć organy elektroniczne. Podziwiam zaangażowanie i mocne głosy chórzystów. Pewnym problemem w posłudze tym grupom jest dla mnie odległość – 30 km do uczelni w Bunda oraz jazda samochodem wieczorem, kiedy to wielu rowerzystów wiezie węgiel drzewny i zajmuje sporo miejsca na drodze, a przy tym jedzie bez oświetlenia. Łatwo można wjechać na taki rower bez świateł. Oczywiście lamp na drodze nie ma. To są wioski.
Piątek to Msza św. w szkole technicznej w Lilongwe. Uczniowie tej szkoły czują się, jakby byli studentami drugiej kategorii, nie tak inteligentnymi jak ci na uniwersytecie. Staram się dodawać im otuchy, bo potrzebujemy stolarzy, murarzy, elektryków czy mechaników nawet bardziej niż intelektualistów. Czasem to zdaje egzamin, czasem nie bardzo. Sytuacja zmienia się każdego roku, zależnie od tego, kto jest liderem.
Sobota przeważnie poświęcona jest na spotkania w gronie studentów i planowanie imprez przez zarząd regionalny. Jestem kapelanem centralnego regionu NMCS – krajowego ruchu studentów katolickich (National Movement of Catholic Students). Sporo czasu poświęcam przygotowaniu homilii na niedzielę. Regularnie odprawiam Msze św. niedzielne po angielsku w katedrze w Lilongwe o godz. 8.00 rano bądź o 17.00 po południu. Przychodzi na nie wspólnota międzynarodowa, rano głównie z Nigerii, wieczorem – z Indii, Korei i Portugalii.
Po takich dniach pracy idziemy na spoczynek około godz. 21.00, choć ja jeszcze siedzę przy komputerze lub sprawdzam wiadomości w internetowych komunikatorach. Na koniec dnia jest oczywiście modlitwa. Staram się kłaść spać przed północą. Rano trzeba przecież znowu wstawać…
Gerard Karas SJ,
Lilongwe, Malawi
POSTSCRIPTUM
No cóż. To wszystko, co napisałem o moim obecnym życiu i pracy, w mgnieniu oka stało się historią. Tak było, kiedy pracowałem w Malawi. W jednej chwili moja misja nabrała jednak nowych kolorów. Właśnie otrzymałem decyzję tutejszego prowincjała, o. Leonarda Chiti SJ, że mam się przenieść z Malawi z powrotem do Zambii na naszą placówkę przy szkole nauczycielskiej św. Karola Lwangi w Chikuni, gdzie będę ponownie pracował jako duszpasterz akademicki.
Malawi i Zambia, a obecnie także inne kraje Afryki Południowej, należą do jednej jezuickiej prowincji. Tym samym mają jednego przełożonego, który rozsyła podległych sobie jezuitów do pracy na terytorium całej, kilkunarodowej prowincji. Raz do Zambii, innym razem do Malawi czy nawet do Mozambiku. Sprawę ułatwia fakt, że wszyscy sprawnie posługujemy się językiem angielskim. Drugie udogodnienie wiąże się z językiem njandża (nyanja) z rodziny bantu, który jest używany nie tylko w Malawi, ale także na dużym obszarze Zambii i Mozambiku.