MOJE OSTATNIE BUDOWY
W 1968 roku wzrok trochę mi się pogorszył, ale zabrałem się do budowy szpitala dla ludności tubylczej. Plan dostarczono z Kabwe. Na własną rękę zrobiłem kilka przeróbek, gdyż wydawał mi się za ciasny i tak w 1969 roku oddano do użytku jedno skrzydło, w którym znajdował się oddział ratunkowy oraz oddział położniczy na razie na 9 łóżek.
Przerwałem jednak pracę i zacząłem budowę domu – szpitala dla trędowatych, którymi opiekowały się siostry i nasi ojcowie. Następna budowa to solidny dom mieszkalny dla księży, gdyż mieszkaliśmy tylko w tzw. domu prowizorycznym. Zrobiłem dość dużo cegły i wybudowałem dom z łazienkami, garażem itd., który był gotowy w 1970 roku.
W roku następnym zmarł drogi mi bardzo ojciec Żyłka. Pojechał on ciężarowym samochodem do Chilangi, koło Lusaki, po cement i już nie wrócił.
Wypaliłem jeszcze 60 tysięcy cegły, wybudowałem domek dla dwóch pielęgniarek, w czym pomagał mi ojciec Michał Szuba SJ. Później wyjechał on na trzecią probację do Anglii. Ja natomiast kończyłem drugie skrzydło szpitala. Pisałem do USA, gdyż funduszy brakowało. Poprosiłem dyrektora szpitala z Kabwe o 1,5 tysięcy kwacha. Otrzymałem 3 tysiące, tj. około 1,5 tysiąca dolarów. Dobry murarz wyjechał do Chingombe. Zostałem prawie sam. Pokoje dla lekarzy, asystentów, spiżarnie, kuchnia, łazienki itd. – z Bożą pomocą udało mi się większość tych prac wykonać.
W 1971 roku do nowego domu przyjechali księża diecezjalni z Polski. Był wśród nich między innymi, to nazwisko pamiętam, ks. Poloczek. Mieszkałem razem z nimi przez 16 miesięcy. Na Boże Narodzenie przyjechał brat Gajdoš i brat Jakub Gryboś SJ. Po świętach przyjechał ojciec Augustyn Smyda SJ i zabrał mnie do Kasisi. Brakowało mi współbraci, z którymi pracowałem czy bliżej żyłem, stąd cieszyłem się bardzo, że jadę do naszego domu.
W Mpunde placówkę misyjną objęli księża diecezjalni. Widziałem już słabo, około 40 proc. i to tylko jednym okiem. Tu, w Kasisi, poznałem brata Pawła Desmarais, jezuitę z Kanady. Prosił mnie, abym mu pomógł w wyrabianiu cegieł. Zrobiliśmy 65 tysięcy. To była jedna z ostatnich prac, którą wykonałem na Czarnym Lądzie. Pozostałem jeszcze w czarnej Afryce przez dwa lata, tj. do połowy 1975 roku.
POWRÓT DO OJCZYZNY
Z początkiem czerwca znalazłam się w Rzymie, skąd miałem jeszcze możliwość powrotu do Afryki. Tym razem oczywiście leciałem samolotem. Tu, w Rzymie, długo się zastanawiałam, co robić dalej, czy wracać do kraju, czy do Zambii – mojej drugiej ojczyzny. Prosiłem szczególnie o pomoc w rozeznaniu duchowym patronkę misjonarzy, św. Teresę od Dzieciątka Jezus. Długo nie mogłem się zdecydować. Lecz słyszałem jakiś wewnętrzny głos, który „wskazywał” kierunek północny. I tak 11 czerwca 1975 roku, po wielkiej przygodzie, którą miałem zakończyć na afrykańskim lądzie, gdyż wyjeżdżałem bez wizy powrotnej, znalazłem się na polskiej ziemi, po 47 latach pracy, mam nadzieję na większą chwałę Boga i dla bliźnich.
Koniec
Spisał i opracował
o. Wiesław Krupiński SJ