MOJE OSTATNIE ŚLUBY ZAKONNE ORAZ CODZIENNE PROBLEMY
W 1933 roku ojciec Tomaka dość długo chorował. Nie wiem, co się stało, wszystkich prócz mnie ogarnęła jakaś melancholia czy nostalgia. Nikt nie chciał pracować, wszystko spadło na mnie, włącznie z obsługą chorego. Sam wtedy czułem się nie najlepiej, ale czy miałem też się poddać? Na szczęście nie trwało to długo i wkrótce wszystko wróciło do normy.
15 sierpnia 1935 roku złożyłem swoje ostatnie śluby, które przyjął ojciec Tomaka. Zaprosiliśmy ojca Wolnika, lecz ten z powodu ulewnej burzy przyjechał dopiero wieczorem. Nasi nowi chrześcijanie dopytywali się, co to za uroczystość, a przyszło ich sporo. Więc ojciec Tomaka tłumaczył i wyjaśniał „tajemnicę” naszej profesji zakonnej.
Rok 1936 nie był urodzajny, ludzie prawie nic nie zebrali z pola. Obsługiwałem wtedy młyn, magazyn, tartak, stolarnię, zbierałem zboża, zawsze zostawiając trochę kłosów dla ubogich tubylców. Utrzymywałem też jedną staruszkę, którą Nasi wykupili od Arabów.
W 1937 roku Prefekt misji, ojciec Wolnik wezwał ojca Tomakę do Lusaki. Stamtąd ojciec Tomaka udał się do Polski na Kongregację Prowincjalną. Wrócił dopiero po 10 miesiącach. Oznajmił nam, że w Europie nie jest najlepiej i prawdopodobnie dojdzie do wojny. U nas życie toczyło się dalej, zbiory z pięknego ogrodu były obfite, pomarańcze, banany, ananasy, brzoskwinie, mango itd. To owoce pracy głównie ojca Tomaki i braci zakonnych.
WYBUCH DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ I MOJE POŻEGNANIE Z CHINGOMBE
Około 15 września 1939 roku dowiedzieliśmy się o niemieckiej agresji na Polskę. U nas w tym czasie rozpanoszyła się mucha tse-tse. Bydło ratowaliśmy zastrzykami. Do 1939 roku korespondowałem z ojcem Augustynem Dominikiem Dylą SJ, ojcem Józefem Leonem Pachuckim SJ i moim rodzonym bratem Janem. Listy otrzymywałem mniej więcej trzy razy w roku. W 1939 roku listy już nie doszły do adresatów, otrzymałem je z powrotem.
Na wiosnę 1940 roku zachorowałem ciężko na wspomnianą „ciufę”. Przeleżałem wtedy dwa tygodnie. To samo było w październiku. Sytuacja się pogorszyła, bo organizm nie przyjmował już lekarstw, które mi tubylcy przyrządzali. Napisałem do ojca Wolnika prośbę o przeniesienie mnie na inną placówkę misyjną. Podobną prośbę napisał ojciec Tomaka. Wkrótce też otrzymaliśmy odpowiedź i informację, że na moje miejsce przyjdzie brat Stanisław Żak SJ, a na miejsce ojca Tomaki ojciec Waldemar Seidel SJ. Wnet spakowaliśmy nasz skromny „dobytek” i 6 stycznia 1941 roku wyruszyliśmy do Kasisi. Tubylcy tak byli tym przejęci, zwłaszcza moi robotnicy, że nie przyszli się nawet pożegnać ani nie zgodzili się na pomoc w transporcie bagaży.
Żal mi było opuszczać Chingombe. Była to moja najmilsza i można by powiedzieć ukochana stacja misyjna, na której wiele się nauczyłem, wiele doświadczyłem i przeżyłem. Było to również zasługą ojca Tomaki, który był dla mnie wspaniałym ojcem duchownym i przyjacielem. Dzięki jego naukom, a przede wszystkim dzięki jego zakonnej postawie w każdej chwili i w każdym miejscu był mi szczególnie bliski. Rozbudził we mnie jeszcze żarliwsze nabożeństwo do Serca Pana Jezusa i Najświętszej Maryi Panny – i to mi pozostało do dziś.
MISJA W CHINGOMBE DALEKA WYPRAWA I WYPOCZYNEK
czytaj dalej …