O misyjnej przeprawie
Józef Oleksy SJ
Kiedy pracowałem w Zambii, w parafii Katondwe, odwiedzałem także siedem wiosek w Mozambiku. Z państwem tym nasza parafia pw. Ducha Świętego w Katondwe graniczy przez rzekę Luangwa – z parafii do rzeki mamy tylko cztery kilometry.
Posługa duchowa w Mozambiku
W Mozambiku przez wiele lat toczyła się okrutna wojna domowa, która pochłonęła wiele ofiar. Z powodu wojny w wielu miejscowych parafiach nie było księży. Kiedy wreszcie wojna się skończyła – na mocy porozumienia między Narodowym Ruchem Oporu Mozambiku (RENAMO) a komunistycznym rządem – mozambiccy katolicy mieszkający w pobliżu naszej parafii od razu przyszli do mnie z prośbą, bym odwiedzał ich wioski. Bardzo chętnie się zgodziłem, bo znałem ich sytuację. W jednej miejscowości księdza nie było 27 lat, w innych 25.
Aby dostać się do Mozambiku, musiałem przeprawić się na drugi brzeg wspomnianej rzeki Luangwa. Nie ma tam na niej mostu, a w porze deszczowej w niektórych miejscach szerokość rzeki dochodzi do jednego kilometra. Przekraczanie rzeki organizowali wierni z Mozambiku. Przygotowywali zrobioną z pnia drzewa łódkę i rower, bo od rzeki do ich kościółka było jeszcze kilkanaście kilometrów. Ludzie ci musieli naprawdę włożyć wiele wysiłku w sprowadzenie do swojej wioski księdza. Byli to przeważnie ludzie młodzi, około 30-letni. Jest więc nadzieja, że chrześcijaństwo w Mozambiku będzie się rozwijało. Potrzebny jest jednak ksiądz.
Niechciana kąpiel
Chciałbym opowiedzieć tu o zdarzeniu, które w sposób wyraźny i jednoznaczny ukazuje aktywną pomoc Boga w pracy człowieka dla dobra innych. W sierpniu 1997 roku wybierałem się do miejscowości Matowa w Mozambiku. Kiedy dotarłem do rzeki Luangwa, okazało się, że nie ma tam przygotowanej łódki, którą wraz z towarzyszącymi mi osobami mógłbym przeprawić się na drugi brzeg. W pobliżu zauważyłem jednak kilkunastoletniego chłopca, który łowił ryby. Poprosiłem go, aby pomógł nam przeprawić się przez rzekę.
Łódka chłopca była bardzo wąska, a w takim przypadku bardzo trudno utrzymać równowagę. Łatwo dochodzi do wywrotki i niechcianej kąpieli. A trzeba zdawać sobie jeszcze sprawę, że przeprawa przez afrykańskie rzeki wpław to nie tylko kwestia umiejętności pływania. Istnieje niebezpieczeństwo spotkania z krokodylami, które są „panami” miejscowych rzek. Poprosiłem spotkanego nad rzeką chłopca, by zabrał do swojej łódki tylko mnie i jednego z moich towarzyszy, by łatwiej było nam utrzymać w czasie przeprawy równowagę. Kiedy byliśmy już jakieś kilkanaście metrów od brzegu, ktoś z nas zrobił niepotrzebny ruch i wszyscy znaleźliśmy się w wodzie. Udało się nam jednak szczęśliwie dotrzeć do brzegu.
Wybierając się do Mozambiku, zabierałem ze sobą wszystko, co było potrzebne do sprawowania Mszy świętej: hostie dla księdza, komunikanty do konsekracji dla wiernych, wino, szaty i księgi liturgiczne, nawet świeczkę i zapałki. Tak też zrobiłem tamtego sierpniowego dnia. Po dopłynięciu do brzegu od razu sprawdziłem zabrane ze sobą „katundu” – jak w lokalnym języku nazywa się rzeczy. Oczywiście wszystko było „wykąpane” i mokre. Po dokładnym sprawdzeniu bagażu okazało się, że w wodzie nic nie zginęło oprócz wina mszalnego. Towarzyszącym mi ludziom powiedziałem, że niestety, ale nie będzie Mszy świętej – nie ma wina.
Konsekracja bez wina nie jest możliwa, nie byłaby ważna. Mogłem jedynie odprawić liturgię Słowa Bożego, którą wierni zazwyczaj odprawiają sami, gdy nie ma kapłana. Tym razem wprawdzie kapłan był – bo księdzem jestem od prawie czterdziestu lat – ale bez wina Mszy się nie da odprawić.
Odnaleziona zguba
Kiedy dotarliśmy do Matowa, mieszkańcy okazali nam współczucie z powodu niechcianej kąpieli. Cieszyli się też, że nic się nam nie stało i że nie zaatakowały nas krokodyle, bo akurat były „na wakacjach”. Zgromadzonym wiernym wyjaśniłem, że dzisiaj nie będzie Eucharystii, bo zgubiłem wino mszalne, a w buszu nikt z pewnością nie ma czystego wina gronowego, aby można było celebrować Eucharystię w sposób ważny i godziwy. Starałem się więc nieco rozbudować liturgię Słowa Bożego, wygłaszając dłuższą homilię, aby wierni mogli lepiej „nasycić się” Słowem Bożym.
Wyobraźcie sobie, że gdy na koniec sprawowanej liturgii chciałem już pobłogosławić zgromadzonych, nagle do kościoła wszedł chłopiec, który był naszym przewoźnikiem przez rzekę. W ręku trzymał małą buteleczkę. Oniemiałem z wrażenia. Była to zgubiona przeze mnie w czasie rzecznej kąpieli buteleczka z winem mszalnym. Kiedy wziąłem ją do ręki i upewniłem się, że to rzeczywiście moja buteleczka, ku radości wszystkich zebranych oświadczyłem, że będzie tak, jak wcześniej planowaliśmy: Pan Jezus chce nas dzisiaj posilić nie tylko swoim Słowem, ale także swoim przenajświętszym Ciałem, Chlebem życia wiecznego.
Widoczne działanie Boga
Moi drodzy, piszę Wam o tym wydarzeniu, bo od początku było widoczne w nim działanie Boga. Taki „mały cud”. Po pierwsze, Boże działanie było widoczne w sposób szczególny w tym, że nasza przeprawa przez rzekę nie skończyła się tragedią. Kilka tygodni później, dokładnie w tym samym miejscu, miał miejsce nieszczęśliwy wypadek. Do dużej łodzi, która mogła pomieścić 10 osób, wsiadło 15 osób, w tym kilka kobiet z dziećmi na plecach. Przy takiej liczbie pasażerów bardzo łatwo dochodzi do niepotrzebnych ruchów i utraty równowagi. Tak też się wówczas stało. Doszło do tragedii. Łódź się wywróciła i wszyscy znaleźli się w wodzie, a jedna kobieta z dzieckiem została śmiertelnie zaatakowana przez krokodyla. Po jakimś czasie przyjechała policja, by zbadać całą sprawę, ale to przecież nie przywróciło życia kobiecie i jej dziecku.
Po drugie, „namacalnym” działaniem Bożym było także to, że chłopiec zauważył pływającą po rzece buteleczkę z mszalnym winem i że udało mu się ją wyłowić z wody. Duch Święty natchnął go, by poszedł do miejscowości, w której kapłan służył ludziom duchową posługą, i oddał mu „zgubę”. Jeśli ufamy Bogu całym sercem, to widzimy w naszym codziennym życiu Jego działanie. Działanie Boga, który jest najwspanialszym naszym Ojcem.