WSPOMNIENIE O BRACIE TADEUSZU NOGAJU SJ
Na początku zadam pytanie dotyczące życia Brata Tadeusza Nogaja SJ w nieznanym mu kraju misyjnym w Afryce, życia, którego zapewne wcześniej nie planował. Odważę się je zadać jako jego misyjny kolega: Co było powodem, że choć w pełni nie był przygotowany, wyjechał na misje do nieznanej mu Zambii? Jednocześnie odważę się odpowiedzieć na to pytanie i wydaje mi się, że będzie to po jego myśli: odważył się wyjechać, aby pośpieszyć z pomocą pracującym tam już od wielu lat współbraciom misjonarzom, którzy tej jego pomocy bardzo potrzebowali.
PIERWSZE SPOTKANIE
Poznałem go w Czechowicach-Dziedzicach, gdzie byłem świadkiem pożegnania Brata Tadeusza i kilku innych jezuitów wyjeżdżających na misje. Oprócz Brata Tadeusza, który pochodził ze Starej Wsi koło Brzozowa, byli to: o. Michał Szuba SJ, również pochodzący ze Starej Wsi, o. Augustyn Smyda SJ rodem z Piwnicznej oraz o. Adam Wargocki SJ z Wrocławia. Pożegnanie odbywało się w zasypanym śniegiem styczniu 1968 roku. Dwa lata wcześniej zauważyłem Brata Tadeusza zajętego różnymi zajęciami w którejś z naszych zakonnych rezydencji. Wszędzie, gdzie został posłany przez przełożonych do pracy, doskonale się sprawdzał i zawsze wszystko mu się udawało. Dlatego trudno się dziwić, że wtedy nie miał czasu, by uczyć się języka potrzebnego do pracy na misjach.
NA MISJACH
W Zambii, gdzie go posłano, spotkałem go przypadkowo na jednej ze stacji misyjnych jako „brata z Chingombe mission”. Było to miejsce „za górami i dolinami”, jakieś 300 km od głównego miasta Kabwe. Aby tam dotrzeć, trzeba było mieć solidny pojazd terenowy – samochód z napędem na cztery koła i oczywiście z pełnym bakiem paliwa.
A o paliwo nie było łatwo. Trzeba się było o nie postarać i zdobyć je dla misji, nie tylko do samochodów, które na misji były właściwie nieodzowne, zarówno ze względu na duże odległości między stacjami misyjnymi, jak i ze względu na bezpieczne przemieszczanie się po rozległym terenie. Jednak oprócz samochodów na misji były także inne urządzenia zasilane przez silniki spalinowe. To zapasowe paliwo trzeba było bezpiecznie przetransportować do doliny, gdzie znajdowała się nasza misja. Było to miejsce tętniące życiem, z kościołem, niszczejącym powoli starym domem misyjnym, klasztorem sióstr misyjnych, szkołą podstawową i internatem dla uczących się dziewcząt.
Podróż ze stacji misyjnej do miasta i z powrotem z materiałami potrzebnymi do życia, takimi jak żywność, rzeczy do gospodarstwa domowego, dla inwentarza, niezbędne w duszpasterstwie, a także materiały budowlane, np. cement, zabierała nieraz cały dzień, a czasem nawet noc. Jazda ta była wielkim wyzwaniem, ponieważ droga prowadziła przez góry. Pełno było na niej powalonych drzew, które trzeba było usuwać, by przejazd samochodu był możliwy. Dlatego podróż stawała się niejednokrotnie walką z tymi zalegającymi na drodze drzewami powalonymi albo przez wichury, albo przez przechodzące drogą słonie. W czasie deszczów wyprawy te były zbyt uciążliwe i niebezpieczne, a więc niewskazane.
Po ustaniu pory deszczowej zniszczone przez opady dróżki stawały się nieprzejezdne i wymagały gruntownej naprawy. Wtedy Brat Tadeusz wyruszał w teren, zabierając ze sobą narzędzia, pożywienie na kilka dni oraz grupę silnych robotników, aby naprawić tę jedyną drogę i „uruchomić” przejazd przez góry. W terenie spędzał kilka dni. Dopiero po takiej akcji naprawczej Brata Tadeusza podróż przez góry stawała się możliwa.
OGROM ZAJĘĆ I PRACY
Na miejscu, w stacji misyjnej w Chingombe, pod opieką Brata Tadeusza był ogród, gdzie uprawiał warzywa, sad z drzewami owocowymi, których trzeba było pilnować przed „atakiem” zwierząt, szczególnie małp chętnie częstujących się cudzymi owocami, oraz pole, na którym uprawiano głównie kukurydzę. Brat Tadeusz pracował zawsze z kilkoma pomagającymi mu robotnikami. To, co udało mu się wyhodować, stanowiło bazę pożywienia zarówno dla wspólnoty misjonarzy, jak i dla innych. Można było wspomóc tych „parafian”, którzy byli w wielkiej potrzebie, szczególnie sieroty i ludzi w podeszłym wieku oraz najuboższych.
Jednocześnie Brat Tadeusz, najczęściej przy pracy i przy okazji kontaktu z miejscową ludnością, uczył się języka chibemba [języka plemienia zamieszkującego region Chingombe – przyp. red.]. Uczył się też języka angielskiego, który w Zambii jest językiem urzędowym, choć zasadniczo nauka angielskiego była ograniczona do tego, czego można było się nauczyć od współbraci misjonarzy porozumiewających się tym językiem.
Ja od Brata Tadeusza nauczyłem się, jak polować nocą na drobną zwierzynę. To, co zostało upolowane, służyło wspólnocie sióstr i naszej jezuickiej kuchni, a także dziewczętom z internatu. Niestety nie zawsze takie polowanie było owocne.
Wiele pracy miał Brat Tadeusz przy budowaniu nowego domu misyjnego w Chingombe – choć małego i bez piętra, jak w przypadku starego domu. Kasisi było dla niego nowym miejscem i nową misja, bliżej Lusaki, stolicy Zambii. Trzeba dodać, że to miejsce historyczne, bardzo ważne dla Kościoła katolickiego w Afryce, w samym sercu ludów Zambii.
Tutaj Brat Tadeusz był obrotnym gospodarzem, gdzie na farmie, jeszcze dzikiej, bo zarośniętej różnym rodzajem krzewów czy drzew i wysoką, prawie na dwa i pół metra, trawą, wypasały się małe stada bydła. Krowy te były przeznaczone przede wszystkim na ubój (na mięso). Przy farmie oraz przy domu były także różne warsztaty, którymi opiekował się Brat Tadeusz. Pomagał mu w tych obowiązkach inny jezuita, brat Jakub Gryboś, który prowadził warsztat samochodowy dla misyjnych pojazdów.
FARMA BRATA TADEUSZA
Jednak najważniejszym zadaniem Brata Tadeusza była farma i troska o bydło. Każda krowa musiała przejść co najmniej raz w miesiącu kąpiel chemiczną. Wyglądała ona następująco: każda krowa przechodziła przez głęboki rów wypełniony wodą z różnymi chemikaliami (środkami niszczącymi pasożyty) i całkowicie w tej wodzie się zanurzała. W ten sposób wszystkie kleszcze czy inne przylegające do skóry krów insekty odpadały. Poza tym Brat Tadeusz musiał walczyć w kłusownikami, a także z ogniem w czasie suszy, aby mieć trawę dla swojego bydła.
Szczególnej troski wymagało drugie stado krów – krowy mleczne, ponieważ trzeba było im podawać odpowiednią paszę. A mleko, które dawały, było bardzo potrzebne, zwłaszcza dla dzieci w sierocińcu, a także dla sióstr służebniczek oraz dla osób potrzebujących na misji.
POWROT DO OJCZYZNY
Tyle pracy i zajęć przy domu i na farmie, a nasz wyprostowany jak struna Brat Tadeusz (przed laty był żołnierzem w wojsku ludowym) potrzebował odpoczynku i leczenia. Kiedy wyjechał do kraju, aby się podleczyć, stanowczo mu doradzano, by ze względu na stan zdrowia nie wracał już do Afryki. I tak Brat Tadeusz po prawie 19 latach pracy na misjach w Zambii w 1986 roku wrócił do Starej Wsi.
O. Władysław Gągolski SJ