Wspomnienie sprzed 40 lat
Co mnie skłoniło do włączenia się w propagowanie kultu bł. Jana Beyzyma, w szerzenie go na Czerwonej Wyspie? Otóż jeszcze jako kleryk w Polsce, myślący już o wyjeździe na misje, przeczytałem książkę „Ojczyzna z wyboru” autorstwa Teresy Weyssenhoff (wyd. 1966 r.), opowiadającą o Janie Beyzymie, i to ona stała się dla mnie duchowym dopingiem do powzięcia decyzji, że to właśnie Madagaskar będzie moją misją. Będąc na kursie języka malgaskiego w Ambositra, mieszkając w dawnej rezydencji jezuitów, 24 czerwca 1979 roku wraz z nieżyjącym już polskim orionistą ks. Janem Osmalkiem oraz panem Ryszardem Misiem rodem z Będzina, legionistą ożenionym z Malgaszką (po śmierci pochowanym we Fandriana na Madagaskarze), pojechałem do Marany. Tam razem odwiedziliśmy grób ojca Jana Beyzyma, spoczywającego wśród swoich „czarnych piskląt”. W kaplicy odprawiliśmy Mszę św., używając kielicha i pateny ojca Beyzyma. A później jeszcze wiele razy okazyjnie czy pielgrzymkowo zajeżdżałem do Marany.
To moje wspomnienia sprzed 40 lat. Obecnie od dwóch lat pracuję na północy wyspy, 600 km od stolicy Antananarivo, w diecezji Port-Bergé. Jestem m.in. kapelanem miejscowego szpitala, a mojej kapelanii nadałem patronat bł. Jana Beyzyma. Posługuję także w więzieniu, w którym obecnie przebywa 205 więźniów (w tym 10 kobiet i 30 małoletnich), propaguję kult Bożego Miłosierdzia, jednocześnie pomagam tutejszemu proboszczowi w parafii pw. Serca Jezusowego. Właśnie na terenie naszej parafii, w odległości ponad 2 km, jest wioska trędowatych. Była tam kaplica, która w 2010 roku została zmieciona przez cyklon i do dziś nie udało się jej odbudować. A w głowie misjonarza rodzi się wiele pomysłów… O jednym z nich pragnę napisać.