PROBLEMY WOJENNEJ ZAWIERUCHY
Tymczasem u kolebki naszej misji w ogólności, a w Chingombe w szczególności, zrywa się wielka zawierucha dziejowa. Pierwsza wojna światowa, która tak bardzo dotknęła Chingombe w tym dalekim samotnym zakątku pierwotnej Afryki. Stała się z miejsca jakby w samym zarodku niezwyciężoną zaporą dalszego rozwoju nowej stacji. Nie koniec na tym! W dodatku nasi misjonarze w Chingombe, jako austriaccy poddani, rzekomo należący do przeciwnego frontu, wobec tego ze strony władz angielskich ulegają dość dotkliwym restrykcjom. Przede wszystkim wielkie skrępowanie ruchu w terenie. Właściwie mogą się poruszać w obrębie naszej farmy, na której są tylko trzy skromne wioski.
Brata Pączkę spotyka jeszcze coś więcej! Jest on rezerwistą wojskowym austriackiej armii, a jako taki wydaje się jeszcze bardziej podejrzany i niebezpieczny dla angielskiego imperium. Wobec tego w listopadzie brat Pączka, nie umiejący w ogóle po angielsku, zostaje uprowadzony z Chingombe do Livingstone przez policję. Na nieznaną drogę i nieznany los dano mu wszystkie pieniądze, jakie posiadano w kasie. Po miesiącu brat Pączka wrócił. Po pierwsze okazał się nie tak niebezpieczny, zresztą na interwencję Prefekta Apostolskiego u ojca Ryszarda Sykesa SJ z Salisbury (obecnie archidiecezja Harare, Zimbabwe), pod którego władzę kościelną podlegała nasza misja.
Z biegiem wojennych lat wymienione restrykcje zostały nieco zelżone, jednak jeszcze w 1915 roku znajduje się notatka, że w wiosce Chiapea, w bliskim dystansie od misji, wąż ukąsił kobietę, a z powodu ograniczenia ruchu nie można jej było odwiedzić. W sierpniu 1916 roku wnoszą nasi prośbę do rządu o pozwolenie poruszania się choć w promieniu 5 mil, by w wiosce Chitempa można było osadzić katechistę. Zapewne petycja została przyjęta, bo w dalszych latach znajdują się zapiski o wizytacji wiosek, a także ślady na temat szkółek i katechistów.
POWOJENNY MISYJNY ZRYW
Dopiero w 1918 roku powojenne restrykcje ruchu zostały znacznie zelżone czy nawet zniesione. Toteż z miejsca widzimy ojca superiora Felicjana Czarlińskiego często w podróży misjonarskiej. Ludność na ogół wszędzie ojca Czarlińskiego przyjmowała życzliwie, wszędzie pragną mieć szkoły, wszędzie były odprawiane Msze św., głoszone pierwsze nauki. Słowem, przybliża się Królestwo Boże!…
Lecz musimy wrócić do początków pierwszego okresu wojny, kiedy z powodu restrykcji i braku wszelkich środków materialnych praca misyjna musiała się wielce, tak duchowa, jak i rozwojowo-materialna, ograniczyć tylko bardzo lokalnie, jakby powiedzieć, na tym pionierskim wzgórku i podwórku, na utrzymaniu po prostu życia! Nasi misjonarze żyją bardzo skromnie, wprost głodują. Żyją przeważnie tylko tym, co wydawała tamtejsza ziemia. By uprawiać ziemię, taką pierwotną z dziewiczego stanu, porosłą tropikalnym gąszczem, trzeba było pieniężnych zasobów na robotnika, na narzędzia etc., a tych nie było wcale, przynajmniej w bardzo malutkiej ilości. Wspomaga ich nieco jałmużnami od czasu do czasu ojciec Jan Assman SJ z Ameryki, toteż odprawiają nowennę po nowennie o przetrwanie. Ojciec superior Kraupa co roku wizytuje Chingombe iwspomaga czym tylko może, przyprowadza im nawet trochę bydła z Katondwe, a i coś niecoś sami się dorobili, stadka kóz, kur, nawet parę świń. Mimo to na samej tej wprymitywnym stanie misji jest szkoła, są nawet „Arapazy”, a tu i ówdzie w najbliższych wioskach są jacyś katechiści. Szczególnie aktywny, powyżej już wymieniony, katechista Albino. (Albino musiał się znacznie w tym pierwotnym okresie zaznaczyć, kiedy piszący przybył do Chingombe w1928 roku, Albino tak przez naszych, jak i przez ludność był jeszcze najżyczliwiej wspominany. Później odszedł z Chingombe i wrócił w swoje pielesze do Boromy).
Jak zatem widzimy, praca misyjna, chociaż z konieczności prowadzona w małym zakresie, nie leży odłogiem. W zapisach stale są wzmiankowane chrzty, spowiedzi, bierzmowania. W czasie wizytacji ojca superiora Kraupy 29 czerwca 1919 roku jest zanotowane 20 bierzmowań. Nie trzeba wiele o tym dodawać, jak naszych misjonarzy na tym pełnym słonecznego żaru uroczyskowym pustkowiu raz po raz trapią tropikalne choroby. Malaria prawie stała, chroniczna, dyzenteria i obrzydliwa „ciufa”. Ale przetrwali całą wojnę.
Br. Józef Boroń SJ
KRÓTKI RYS HISTORII JEZUICKICH MISJI W ZAMBII, CZĘŚĆ IV
NOWY MISYJNY ZAPAŁ PO ZAKOŃCZENIU WOJNY
Czytaj dalej …