INKULTURACJA: ZAGADKOWE SŁOWO
Najkrótsza definicja inkulturacji to „dostosowanie metod katechizacji i obrzędów do specyfiki lokalnej kultury”. Pojęcie to odnosi się przede wszystkim do metod duszpasterskich na terenach misyjnych. Jednak określać może także duchowy proces oswajania się przybysza z obcą mu dotąd rzeczywistością życia Kościoła i społeczności chrześcijan. Inkulturacja dla wolontariuszy w Zambii to po prostu proces poznawania lokalnych tradycji, zwyczajów, rozpoznawania kodów kulturowych, doceniania ich oraz adaptacja własnych zachowań do miejscowych uwarunkowań i wrażliwości gospodarzy. Z trudu rozumienia inności rodziło się uznanie dla żywotności zambijskiego Kościoła i dla jego własnych, tak odmiennych często od naszych rodzimych obrzędów liturgicznych, zwyczajów, muzyki i śpiewów.
Pierwszym zderzeniem z odmiennością kulturową, w powiązaniu zresztą ze sposobem uczestnictwa w zgromadzeniu liturgicznym, była kwestia ubioru. Pomimo wcześniejszych informacji na ten temat, nie zawsze łatwo było, zwłaszcza dziewczętom, spełnić całkowicie wymogi dress code’u. Rozwiązaniem było zaopatrzenie się w chitengi, sięgające ziemi wielobarwne stroje, coś na kształt spódnic wiązanych w pasie, jakie noszą tutejsze kobiety.
Kolejnym szokiem była sama Msza św., a raczej jej długość i bogata oprawa muzyczno-wokalna. Najkrótsza niedzielna celebracja, w jakiej sam uczestniczyłem, trwała ponad dwie godziny. Było to w kościele parafialnym w Kasisi. Celebracje w kaplicach filialnych, w outstations, to świętowanie od trzech do czterech godzin. Jeśli zbiegnie się to – jak zdarzyło się 4 sierpnia – z udzielaniem kilku sakramentów, można spokojnie kalkulować czas ok. pięciu godzin jako całkowicie naturalny. W tamtym wypadku celebrowano jednak chrzest, bierzmowanie i sakrament małżeństwa. Spoglądającym nerwowo na zegarki przybyszom z Europy można tu dedykować słynne powiedzenie: „Wy macie zegarki, ale my mamy czas”.
Święcenia kapłańskie dziesięciu neoprezbiterów, których byłem świadkiem 6 sierpnia w katedrze w Lusace, trwały ponad cztery godziny. Przyzwyczajeni w Europie i w Polsce do innego tempa musieliśmy zwolnić. Każdy na swój sposób uczył się smakować liturgii afrykańskiej. Imponowało zaangażowanie całego zgromadzenia, śpiewy animowane przez znakomite, wielogłosowe chóry, podchwytywane gromko przez wszystkich, bogactwo akompaniujących instrumentów. Niekiedy jednak wystarczały same bębny, aby wprowadzać właściwy nastrój i podawać rytm do niezbędnego w liturgii tańca. Taneczna procesja wejścia, taniec przy zakończeniu liturgii i odchodzeniu asysty od ołtarza, taniec przy składaniu darów ofiarnych to oczywistość.
Skoro wspominam dary ofiarne, trzeba zauważyć ich symboliczną różnorodność. Kto może, składa ofiarę pieniężną, ktoś inny przyniesie płody ziemi, np. skrzynkę pomidorów, jeszcze ktoś inny zgrzewkę wody mineralnej lub napoju owocowego. Najbardziej zaś efektownym i zarazem bodaj najkosztowniejszym darem jest żywe ptactwo hodowlane, np. kura czy kogut.
Przyznaję, że procesje z takimi darami zawsze mnie wzruszały, bo wyrażały autentyczne pragnienie dzielenia się. Nie tym, co zbywa, lecz tym, co dla darczyńcy jest wartościowe i dlatego godne daru.
Zaiste duchowość dzielenia się i obdarowania to jeden z rysów charakterystycznych tej kultury, który dla nas pozostaje wyzwaniem. Przybywając tam, nie czujemy się „na misji”, ale raczej doświadczamy misyjności tamtejszego Kościoła wobec siebie.
INTEGRALNOŚĆ: MISJA EWANGELIZACYJNA W KOŚCIELE I W ŚWIECIE
Parafia w warunkach polskich kojarzy się ludziom głównie z kościołem i kancelarią. Dla bardzo wielu katolików jest to po prostu miejsce świadczenia usług religijnych, zaspokajania potrzeb, stosownie do religijnego zaangażowania, częściej lub rzadziej. Niektórzy z wiernych zżymają się na formalizm i biurokrację, jakich doświadczają w naszych parafiach. Nie jest natomiast oczywistością, że parafia to wspólnota, tym bardziej że to wspólnota wspólnot.
Zapewne odczucia takie wynikają niekiedy z bardzo luźnego związku z Kościołem i „letniości” chrześcijaństwa danej osoby. Bywa, że są to odczucia rodzące się z faktycznych, a nie tylko wydumanych negatywnych doświadczeń z proboszczem lub wikariuszami. Jednak istotnym czynnikiem wpływającym na trwanie takiego stereotypu jest też spuścizna okresu powojennego. Komuniści czynili wszystko, aby Kościół w Polsce zniszczyć. Gdy to się nie udawało, planem „B” było spychanie go do zakrystyjnego zaścianka.
Niedoścignionym wzorem był model sowiecki, gdzie nieliczni koncesjonowani kapłani zwani byli „urzędnikami kultu”. Działalność winna była się więc ograniczać do sprawowania nabożeństw i udzielania sakramentów, być może jeszcze do katechizacji w salkach przykościelnych, których było zdecydowanie za mało. Formalnie zaś organizowanie obozów, wyjazdów i spotkań duszpasterskich poza parafią było nielegalne i co najwyżej tolerowane. Jeśli zaś takowe istniały, zawsze podlegały obserwacji, inwigilacji, niekiedy też uczestnicy doznawali rozmaitych represji.
Te ograniczenia stały się – niestety – normatywne w przypadku wielu parafii także po upadku komunizmu. Plebanie przypominają niekiedy niedostępne bastiony, a świątynie pozostają pozamykane w ciągu dnia i niedostępne dla zgłodniałych adoracji w ciszy. Katecheza szkolna zaś „wypłukała” z parafii wiele grup młodzieżowych, co duszpasterze zaczęli dostrzegać poniewczasie.
Parafia w Zambii to świat całkowicie inny od naszego. Doskonałą ilustracją i przykładem różnic są barwne tablice informacyjne przy wjeździe do Misji Chikuni, z których dowiadujemy się, że oprócz kościoła na terenie Misji znajdują się dwie szkoły, instytucje edukacji dla dorosłych, instytut kultury, szpitalik, farma rolnicza, piekarnia i warsztaty rękodzieła. Ich istnienie nie oznacza, że placówka misyjna jest firmą gospodarczą czy też inną świecką instytucją. Pierwsi jezuici – misjonarze na tym terenie, ojcowie Joseph Moreau (1864–1949) i Jules Torrend (1861–1936), przyjęli za swe motto zdanie z Ewangelii Janowej: „Ja przyszedłem po to, aby mieli życie i mieli je w obfitości” (por. J 10,10). Albowiem tak, jak nie da się oddzielić duszy od ciała, tak i ewangelizacja nie dotyka jedynie warstwy duchowej człowieka, lecz ogarnia wszystkie wymiary jego bytowania. Wartości chrześcijańskie, normy i zasady życia domagają się wcielenia w całość egzystencji ludzkiej, w życie kulturalne, społeczne, gospodarcze.
Metoda misyjna jezuitów nigdy nie polegała jedynie na „sakramentalizacji”, ale zawsze na wprowadzaniu w ową „pełnię życia”, która ostatecznie zawiera się w Bogu. Parafia więc żyje wieloraką aktywnością wiernych, a sumą zaangażowania jest starannie pielęgnowana niedzielna liturgia Eucharystii. Skoro wyznacza ona czas świętowania, a w niektórych miejscach celebrowana jest rzadko, to należy do niej podejść z wielką starannością i bez spieszenia się do innych, bieżących spraw.
Pod tym względem więc również pobyt w zambijskich parafiach jest dla nas, Polaków, Europejczyków i ogólnie ludzi Zachodu i Północy, bardzo pouczający.
INNOWACYJNOŚĆ: PORZUCAĆ WYGODNE NAWYKI I „POWSTAĆ Z KANAPY”
(APEL PAPIEŻA FRANCISZKA)
Czytaj dalej …