MINĘŁO ĆWIERĆ WIEKU MOJEJ MISYJNEJ POSŁUGI NA CZARNYM LĄDZIE
Jaka jest Afryka? Bo w Polsce mamy dwa obrazy tego kontynentu. Po pierwsze, tak turystycznie, Afryka kojarzy się nam z pięknymi krajobrazami, zwierzętami, luksusowymi hotelami… Z drugiej jednak strony Afryka biedna i prymitywna. Jaka jest naprawdę?
Afryka to ogromny kontynent, który obejmuje bogactwo życia i darów Bożych. Gdy przyjechałem do Afryki pierwszy raz, wysłałem moim rodzicom list, do którego włożyłem zielony listek z drzewa – po to właśnie, by pokazać, że jest tam życie. Moje doświadczenie z Afryką szczególnie wiąże się z Zambią, gdzie pracuję już 26 lat. Dlatego wywiad ten uważam za dar od Boga. Z wdzięczności serca mogę podzielić się tym, czego doświadczam w Afryce. Do was, do Polski, być może nie dociera wiele informacji o tym, co dzieje się w Afryce. Tam jest cierpienie, są choroby, toczą się wojny. Ale z drugiej strony jest także postęp, wspaniały rozwój tego kontynentu. Afryka jest ciekawa i piękna, a szczególnie to, co pozostało jeszcze nienaruszone przez cywilizację, co naturalne i dziewicze.
26 lat to szmat czasu…
Po latach mojej obecności w Afryce widzę, jak toczy się tam życie. Ludzie się rodzą i umierają, doświadczają różnych przeciwności, ale także radości, szczęścia i spełnienia. Jako misjonarz powołany jestem, by im towarzyszyć, być z nimi i dla nich. Nie w sensie turystycznym, ale w sensie dzielenia się moimi wartościami, jakimi są chrześcijańskie powołanie i służba. Jako kapłan, przez posługę sakramentów świętych, jestem sługą Chrystusa. Posłany, by zaspokoić największe potrzeby w życiu drugiego człowieka. Droga mojego życia jest drogą wielkiej przygody afrykańskiej, bycia z ludźmi tak na co dzień, w warunkach, w których oni żyją, mieszkają, modlą się i pracują.
Przed wyjazdem z Zambii, w kwietniu tego roku, udałem się do jednej ze stacji misyjnych, gdzie ochrzciłem 15 osób: dzieci, młodzieży i dorosłych. Głęboko przeżyłem tę posługę. Uświadomiłem sobie po raz kolejny, że moja obecność jako kapłana jest dla nich niezastąpiona. Oni sami robią, co mogą. W Kabishop zastałem wybudowany przez samych mieszkańców kościół – z czerwonej cegły, jeszcze niepokryty dachem. W ogóle gliniane, kryte strzechą kościoły coraz częściej stają się murowane. Widać, że mieszkańcy mają ambicje, by się rozwijać również na drogach życia duchowego i mają taką potrzebę, by z miłości do Boga świątynie stawały się lepsze.
Czy widzi Ojciec duże zmiany w Afryce?
Muszę powiedzieć, że widzę. Zambia bardzo się rozwija. Gdy przyjechałem do tego kraju w 1990 roku, w Polsce też nie było bogato, bardzo wiele rzeczy brakowało. Ale w Zambii było jeszcze gorzej, brakowało po prostu wszystkiego. Ludzie stali w kolejkach z kartkami na jedzenie. W sklepach najczęściej były tylko jakieś mało ważne plastikowe przedmioty: butelki i kanistry na wodę. Żyło się dość ciężko. Jednak już w następnym roku coś ruszyło. Zmienił się rząd. Kenneth Kaunda, pierwszy zambijski prezydent (od 1964 roku), został pokonany w wyborach w 1991 roku przez Fryderyka Chiluba z Ruchu na rzecz Wielopartyjnej Demokracji. Za jego kadencji wiele się zmieniło. Współpraca z południową Afryką znacząco się polepszyła. Zaczęto dużo budować, otwierać sklepy, przybywało coraz więcej towarów. Teraz mamy dużo centrów handlowych, w których można kupić żywność i inne potrzebne artykuły w dobrej jakości. Nawet marki samochodów są lepsze, bo pochodzą od dobrych, światowych producentów. Wszystko się stopniowo poprawia. Choć oczywiście na razie ten postęp wiąże się głównie z aglomeracjami miejskimi i dotyczy ludzi, którzy mają dobre zawody, pracę i wyższe zarobki.
Czyli są duże kontrasty?
W wioskach, szczególnie tych, które leżą daleko od miast, rozwój postępuje znacznie wolniej. Tam ludzie nadal żyją w ciągłej biedzie. Oni nie potrzebują dostępu do drogich rzeczy, żyją bardzo skromnie. Widać to wyraźnie, kiedy przyjadą do stolicy – Lusaki. Nie kupują wówczas w lepszych sklepach, lecz idą na rynek, gdzie towary są o wiele tańsze. Może jakościowo gorsze, ale to im wystarcza.
W ubiegłym roku dzięki Światowym Dniom Młodzieży mieliśmy możliwość spotkać w Polsce wielu młodych ludzi z różnych zakątków świata, czasem bardzo egzotycznych. Spotkania te były niezwykle interesujące. Mogliśmy zobaczyć, jak ludzie przeżywają swoją wiarę gdzie indziej i jak wiele rzeczy nas łączy. Jednocześnie jednak widzimy, że oni są od nas inni… Może bardziej otwarci? Może bardziej jak w pierwotnym Kościele?
Rzeczywiście Kościół w Zambii jest młody, żywy i dynamiczny. Ten Kościół daje ludziom jakieś głębokie przeżycie Pana Boga. Oni są ogólnie uduchowieni, otwarci na wartości chrześcijańskie. Co dodaje mi zawsze otuchy, to wspaniale odprawiana i przeżywana liturgia, ich zaangażowanie. Tam nie ma żadnych kompleksów czy ograniczeń. Jak patrzę np. na osobę, która dyryguje chórem, widzę, że ona w momencie dyrygowania jest wolna, spontaniczna; jej gesty są bardzo inspirujące i naturalne. W takich chwilach odczuwam moc tego Kościoła. Ponadto ten Kościół się rozrasta. W mojej drugiej po Kabwe parafii, w Mumbwa, gdzie byłem proboszczem przez 15 lat, zauważyłem duże zmiany. Liczba stacji misyjnych między 2000 a 2015 rokiem wzrosła z 24 aż do 39. W wielu z nich wybudowałem kościoły. Ale co najważniejsze, te stacje powstawały, ponieważ ludzie sami przychodzili i prosili o to. Mówili, że mają daleko do kościoła, bo 10 do 15 km, a chcieliby zbierać się i modlić w niedzielę. To na ich prośbę przychodziłem do nich i wspólnie wybieraliśmy miejsce na budowę nowego kościoła.
Od kiedy jest w Zambii obecny Kościół katolicki? Czy istnieją rodziny będące katolikami od kilku pokoleń?
W tym roku obchodzimy 125 lat istnienia Kościoła katolickiego w Zambii. Początek Kościoła zambijskiego wiąże się z założeniem pierwszej parafii na północy kraju przez Ojców Białych w 1891 roku. W południowej części obecnej Zambii misje katolickie zaczęły się od jezuitów, pracowało tam dwóch Francuzów: o. Józef Moreau SJ oraz o. Juliusz Torrend SJ. W 1905 roku otworzyli dwie pierwsze parafie: jedna w Chikuni, druga w Kasisi. Stały się one takimi „matkami” dla wszystkich innych parafii zambijskich. Ja od dwóch lat jestem proboszczem w Kasisi i czuję się przez to wyróżniony. Widzę też, że również miejscowi księża doceniają tę „matkę”, chociażby po tym, jak ważny jest dla nich cmentarz, na którym zostało pochowanych wielu misjonarzy i misjonarek oraz gdzie pojawia się coraz więcej grobów lokalnych księży i sióstr zakonnych.
Czy jubileusz 125-lecia jest jakoś specjalnie świętowany?
Celebracja 125 lat Kościoła katolickiego w południowej części Zambii zaczęła się od Kasisi peregrynacją Krzyża. Kolejność odwiedzin Krzyża w danej parafii jest związana z rokiem jej otwarcia. Goszcząc Krzyż w naszej parafii, mieliśmy codzienne modlitwy, w które włączyło się wiele osób. Ja ukierunkowałem modlitwy na godzinę 15.00 i zawsze zaczynaliśmy od koronki do Bożego Miłosierdzia. W lipcu natomiast odbędą się centralne uroczystości 125-lecia na dużym stadionie w Lusace. Z każdej diecezji, a jest ich 10, ma przyjechać na te uroczystości 100 delegatów. Byłem obecny jako dziekan, gdy tę sprawę omawiano z arcybiskupem Lusaki. Dużo łatwiej byłoby celebrować w poszczególnych diecezjach, ale oni pragną wyrazić swoją wdzięczność w sercu kraju – w stolicy. To też pokazuje mentalność Zambijczyków: przeżywają wiarę we wspólnocie rodzinnej. Jak coś się celebruje, to wszyscy są w to włączeni. Czuje się w sercu, że będzie to wielkie dziękczynienie za Kościół katolicki w tym kraju.
125 lat obecności Kościoła przyniosło wiele wspaniałych owoców. Dzisiaj mamy już wiele parafii z licznymi stacjami misyjnymi. Widać, jak ten krzew, który wyrósł z małego ziarnka gorczycy, obecnie rozwinął się w olbrzymią strukturę, olbrzymią wspólnotę Kościoła.
A jak wygląda organizacja Kościoła zambijskiego? Jaką rolę pełnią obecnie misjonarze?
Gdy przybyłem do Zambii, biskupami byli przeważnie biali misjonarze. Obecnie we wszystkich 10 diecezjach biskupami są rodzimi księża. Troska pasterska o wiernych jest już powierzona całkowicie w ręce miejscowego kleru. A organizacja? W archidiecezji Lusaka mamy obecnie ok. 50 parafii. Co roku kilka przybywa – dwie lub trzy. Dziś na spotkaniach dekanalnych biali misjonarze są już mniejszością. W tym momencie na 10 do 15 lokalnych księży, którzy prowadzą parafie lub inne dzieła duszpasterskie, przypada 3 lub 4 białych misjonarzy.
Wcześniej mieliśmy w naszej diecezji tylko 3 dekanaty. W każdym 15-17 parafii. Teraz powstały mniejsze dekanaty, skupiające 7-9 parafii. Każda z nich ma świętego patrona. Patronem dekanatu, w którym pracuję, jest św. Bartłomiej. W pozostałych mamy św. Klarę, św. Matkę Teresę z Kalkuty, św. Annę, św. Salome i innych. Nasz dekanat, którego zostałem dziekanem, obejmuje 6 miasteczek: Kasisi, gdzie jestem proboszczem; Katondwe oddalone o 300 km od Kasisi i Mpansha oddalone o 200 km. Ponadto Chongwe, znajdujące się 30 km od Kasisi, oraz Kanakantapa i Chainda, które są już blisko Kasisi.
Trzy razy do roku mamy dekanalne spotkania ze świeckimi liderami. To na nich spoczywa zadanie katechizacji, przygotowanie liturgii, koordynowanie funkcjonowania kościelnych organizacji, troska o młodzież i dzieci. Ze względu na brak kapłanów świeccy muszą być bardziej aktywni. Ale oczywiście posługa kapłana jest konieczna. Nie ma przecież możliwości, by Kościół funkcjonował bez księży.
Sam miałem przypadek to ilustrujący. Kiedy objąłem parafię w Kasisi, zostałem zaproszony do stacji misyjnej w Kasokwe, odległej od Kasisi o ok. 50 km. Zastałem tam mały kościółek z patyków kryty słomą. Od wiernych dowiedziałem się, że nie mieli Mszy od 10 lat. W Eucharystii, którą im odprawiłem, uczestniczyło ok. 40 wiernych. Później byłem tam jeszcze dwa razy. Wstąpiło w nich jakby nowe życie. Kiedy byłem tam po raz ostatni, zastałem już gliniane mury nowego kościoła. Prosili mnie też o pomoc w kupnie blachy na dach oraz o częstszą celebrację sakramentów świętych, w szczególności spowiedzi i Komunii świętej. Odwiedzałem też chorych w ich domach. To wszystko było dla mnie bardzo wzruszające.
Kościół afrykański, a dokładniej zambijski, stoi świeckimi…
W jakimś stopniu tak. Myślę, że świeccy na co dzień żyją tam darem Kościoła. I oni sami, a szczególnie liderzy wybrani spośród nich, muszą się wykazywać w organizowaniu życia we wspólnocie parafialnej. Oczywiście w jedności z kapłanem, który jest dla nich przewodnikiem, ale często odpowiedzialność za wspólnotę w danej stacji misyjnej spoczywa przede wszystkim na liderach.
Gdy byłem w parafii Mumbwa, mieliśmy tam – jak już wspominałem – 39 stacji misyjnych. Do posługi w tej parafii było dwóch kapłanów. Na każdego przypadało ok. 20 stacji misyjnych. Zatem mogliśmy każdą stację odwiedzić nie częściej niż cztery razy w roku. Świeccy liderzy muszą zatem sami organizować modlitwy w te niedziele, kiedy niemożliwa jest Eucharystia. Muszą prowadzić lekcje religii dla dzieci i przygotowanie do małżeństwa dla tych, którzy w najbliższym czasie chcą wziąć ślub w kościele. Przypominają nam też, kiedy przypada kolej na Eucharystię w ich stacji misyjnej.
Co jest powodem takiej sytuacji? Brak powołań?
Powołania kapłańskie są i to nawet dosyć liczne. W tym roku w diecezji Lusaka wyświęcono 4 nowych księży diecezjalnych oraz 8 zakonnych, czyli łącznie było 12 neoprezbiterów. Ostatnio byłem na spotkaniu z biskupem, który informował nas o liczbie powołań. Problem jest jednak z formacją kandydatów do kapłaństwa. W seminariach jest mało miejsc. Na 10 diecezji co roku jest miejsce tylko dla 40 nowych alumnów. W diecezji Lusaka jest mniej więcej 10-12 zgłoszeń każdego roku. Można przyjąć tylko 4, zatem pozostali muszą czekać. Niektórzy z nich przez to się zniechęcają. Zadaniem Konferencji Episkopatu Zambii jest zatem powiększenie ośrodków formacji. Konieczne jest stworzenie dodatkowych miejsc w seminariach, aby można było przyjąć większą liczbę kandydatów, jednocześnie zapewniając im godziwe warunki do spania i wyżywienie.
Czasami słyszy się, że młodzi księża odchodzą, nie są wytrwali na drodze powołania kapłańskiego. Wpadają w różne sidła. Ale spotyka się też często piękne powołania, księży, którzy są bardzo cenieni przez wiernych i bardzo dobrze pracują.
Aby zachęcić młodych do kapłaństwa i życia zakonnego, mamy przy naszych parafiach „kluby powołaniowe”. Młodzież przychodzi na spotkanie, dyskutuje o wyborze drogi życia, drogi życiowego powołania. Od czasu do czasu zaprasza się na te spotkania księży lub siostry zakonne. Czasami też sprawa powołania kapłańskiego czy zakonnego napotyka na niezrozumienie i opory ze strony rodziców i krewnych, którzy wolą, aby ich dziecko zdobyło raczej dobry zawód. Myślą po prostu o własnym zabezpieczeniu na starość. Trudności napotykają także dziewczęta, które myślą o wstąpieniu do zakonu. W mentalności Zambijczyków kobieta, która nie ma dzieci, jest postrzegana jako ktoś drugiej kategorii. Na szczęście to nastawienie powoli się zmienia.
W Kasisi pracują siostry służebniczki. Pierwsze trzy przyjechały już w 1928 roku. Od tego czasu zgromadzenie to pięknie się rozwinęło. Obecnie siostry mają już wiele domów zakonnych, nie tylko w Zambii, lecz także w Malawi, Tanzanii i w Południowej Afryce. Prowadzą wiele dzieł: przedszkola, szkoły podstawowe i średnie, sierocińce.
Aktywność świeckich w Kościele zambijskim jest naprawdę imponująca. Proszę jeszcze coś o tym opowiedzieć.
Kościół katolicki w Zambii składa się z wielu organizacji. Każda z nich ma swój określony strój, przez który wyrażane są wartości duchowe. To dla nich bardzo ważne, do tego stopnia, że na pogrzebach organizacje pilnują, by ich zmarły członek był pochowany w odpowiednim stroju. Przykładowo członkinie Organizacji św. Anny (organizacji dla kobiet) noszą czarne buty, niebieskie spódnice, białe bluzy i białe chusty. Czarne buty oznaczają, że w życiu muszą stąpać po wężach (symbol szatana), ale mocą Chrystusa – co oznacza niebieski kolor spódnic – przechodzą do światłości. Biały kolor chust jest właśnie symbolem światła Chrystusa.
To dlatego na wielu fotografiach widać kobiety jednakowo ubrane. Do tej pory myślałam, że to może wynika z biedy…
Inna z kolei organizacja dla kobiet nosi nazwę „Nazaret”. Jej członkinie ubierają czerwone spódnice, białe bluzy i chusty. Strój ten oznacza, że przez Krew Chrystusa żyją one Jego światłem. Członkinie tej organizacji troszczą się o rodziny, życie rodzinne, życie w sakramentalnym związku. Mają także za zadanie troszczyć się, by dzieci były ochrzczone, by w rodzinach się modlono. Odwiedzają chorych, opiekują się ubogimi, troszczą o więźniów. Jest też Liga Kobiet. Jej zadaniem z kolei jest troska o kapłana od strony jego materialnych potrzeb, np. o żywność dla niego. Członkinie Ligi Kobiet zajmują się także kościelną zakrystią: ubierają ołtarz kwiatami, piorą bieliznę kielichową, alby oraz komeżki dla ministrantów.
Sam miałem okazję przeszczepić do Zambii Organizację św. Joachima, która już od jakiegoś czasu funkcjonuje w Zimbabwe. To organizacja dla mężczyzn. Członkowie tej organizacji ubierają niebieskie garnitury i białe koszule. Do butonierki w marynarce przypinają różaniec, kwiatek oraz obrazek św. Joachima. Z lokalnym księdzem pracowałem nad konstytucją tego stowarzyszenia, która została w końcu zatwierdzona przez biskupa ordynariusza. Po zatwierdzeniu organizacja szybko zaczęła się rozwijać. Jest już obecna niemal w całej Zambii. Mężczyźni należący do niej są często wyznaczani do pilnowania porządku podczas większych uroczystości kościelnych. Istnienie takiego towarzystwa jest bardzo ważne. Mężczyźni w Zambii często czują się zagubieni, przeżywają różne problemy, które niszczą rodzinę. Organizacje natomiast pozwalają znaleźć drogę wyjścia z takich trudności oraz pogłębić życie chrześcijańskie. Ułatwiają też organizację parafii.
Czego katolicy w Polsce mogliby się uczyć od Zambijczyków?
Wiele możemy się uczyć od siebie wzajemnie: poczucia wdzięczności okazywanej Bogu. Świadomości obecności Boga w naszej przestrzeni życia. Sam nieraz podziwiam Zambijczyków: oni nie mają żadnych trudności ze swoją wiarą. Dla nich Pan Bóg jest obecny, działa i jest Panem życia.
Czego moglibyśmy się jeszcze nauczyć? Głębokiego umiłowania i szacunku dla Pisma Świętego, które jest Bożym Słowem. Czasami spotykam w szpitalach chorych, którzy mają ze sobą Biblię, trzymają ją na swoim łóżku. Ktoś inny zapytany „Dlaczego robisz to i to?” odpowiada: „Bo tak jest napisane w Biblii” albo: „Bo Pan Jezus tak nauczał”. Oni wskazują nam na Biblię jako źródło bogactwa, przeżyć i działań pochodzących od samego Boga. Boga, który jest Miłością, który jest ciągle obecny w nas i naszym życiu.
Czego sam bym życzył Rodakom w Polsce, to ciągłego trwania we wdzięczności i Bożej obecności. Czuję to, kiedy jestem poza Polską. Czuję to i teraz w Krakowie. Z przykrością zauważam, że nasz Naród jest podzielony. Trudno znaleźć drogę wyjścia z tego konfliktu. A wyjście jest – jak mi się wydaje – dosyć proste. Szacunek dla drugiego człowieka, akceptacja, miłość bliźniego. Innymi słowy – to, co proponuje nam Bóg, to, czego od nas oczekuje. Dlaczego człowiek musi być człowiekowi wilkiem? Pan Bóg nas uczy, by zauważać bliźniego, kochać go jak „siebie samego”, szukać, dążyć do wspólnego dobra.
Bóg nas ciągle ubogaca. Musimy tylko odkrywać dary, którymi ciągle nas obdarza. A to przede wszystkim Biblia – Boże Słowa, list miłości, który napisał do nas, do każdego z nas, Bóg! Przez niego chce być blisko nas, dać nam odczuć, że nas kocha. Żyjmy tym bogactwem na co dzień i ukazujmy je innym. Nasze życie jest krótkie, ale może być wielką przygodą, tak jak powiedział kiedyś mój krewny kameduła, o. Piotr Rostworowski: „w tym życiu trzeba Pana Boga spotkać, ukochać i zabierać się z tego świata”.
Jakie są relacje między chrześcijanami? Mieszkańcy Zambii to przecież nie tylko katolicy. Jak od tej strony wygląda zambijska społeczność?
W Polsce niemalże wszyscy chrześcijanie to katolicy. Zambia natomiast deklaruje się w przeszło 95 proc. jako kraj chrześcijański. Jednak to chrześcijanie różnych wyznań. Katolików jest niewiele ponad 20 proc. Większość mieszkańców, ok. 75 proc., stanowią protestanci: prezbiterianie, anglikanie, zielonoświątkowcy, Nowy Kościół Apostolski, luteranie, adwentyści dnia siódmego i jeszcze wiele innych ewangelikalnych odłamów. Są także liczne sekty.
Wszyscy jednak są chrześcijanami, wierzą, że Jezus jest Bogiem, i wszyscy żyją zgodnie.
Różne organizacje międzynarodowe, w tym także niestety ONZ i w jakimś stopniu Unia Europejska, dążą do zmniejszania populacji mieszkańców Ziemi przez promowanie i finansowanie antykoncepcji oraz aborcji. Czy sądzi Ojciec, że Afryce i Zambii uda się przed tym obronić?
W Zambii daje się odczuć rządowy program ograniczenia populacji. W społeczeństwie natomiast jest potrzeba „biologicznego zabezpieczenia się na przyszłość”. Rodzice chcą mieć jak najwięcej dzieci, by zapewnić sobie opiekę i utrzymanie na starość. Jednak fakt posiadania większej liczby dzieci wiąże się nierozłącznie z innymi problemami, przede wszystkim ekonomicznymi. Skąd wziąć środki potrzebne do pokrycia kosztów odpowiedniego wykształcenia potomstwa, wyżywienia rodziny i zapewnienia jej godziwych warunków życia?
Drugim problemem jest umieralność, chociażby w wyniku szalejącej pandemii AIDS. Rodzice odchodzą przedwcześnie, osierocając dzieci. Czasami babcia ma cały „sierociniec” do wychowania. Dziecko musi mieć odpowiednie do życia warunki, które może stworzyć mu tylko rodzina. Musi mieć zawsze kogoś, kto będzie się o nie troszczył. Na szczęście jest to w Zambii zrozumiałe, tam jest takie właśnie nastawienie, taka mentalność. Kraj ten nie jest jednak wolny od problemów związanych z tzw. planowaniem rodziny. Antykoncepcja jest w Zambii bardzo dużym problem. Powszechne jest popularyzowanie przeróżnych środków, czasami nawet zaleca się sterylizację kobiet.
Populacja Zambii notuje ciągły przyrost. Kiedy przyjechałem do Zambii w 1990 roku, Zambijczyków było 9 milionów. Obecnie jest ich już ponad 14 milionów i liczba ta wciąż wzrasta. Ten przyrost jest widoczny także w klasach szkolnych, których liczebność często dochodzi nawet do 60 dzieci. Mimo to mam nieodparte wrażenie, że jest dużo propagandy przeciwko nowemu życiu. Na taką manipulację są podatni przede wszystkim mieszkańcy miejskich aglomeracji. Większość Zabijczyków żyje jednak na wsiach i są bardziej odporni na interwencję z zewnątrz. Oni chcą decydować sami o sobie.
Jak widzi Ojciec przyszłość Kościoła zambijskiego i afrykańskiego?
Jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia. Zauważył to Synod Afrykański w 1994 roku, który przedstawił Kościół afrykański za pomocą dwóch symbolicznych obrazów: żaby i afrykańskiej wioski. Chrześcijaństwo w Afryce jest jak żaba, która wprawdzie wyszła już z wody, ale jest ciągle gotowa, by do niej powrócić. Czyli już coś się rozpoczęło, chrześcijaństwo jakoś już się ugruntowało, ale ten jego „pobyt na lądzie” trzeba umacniać.
Drugi obraz to porównanie chrześcijaństwa do afrykańskiej wioski. W ciągu dnia ludzie chodzą do kościoła, modlą się, pozdrawiają się, pracują. Ale w nocy zaczyna się prawdziwe afrykańskie życie, czyli różne moralne problemy. Tak samo w Kościele – ludzie są wierzący i modlą się. Ale gdy np. przyjedzie czarownik (teraz nazywany nawet „prorokiem”), to często niestety ludzie korzystają z jego usług i „czarów”, a on wyłudza od nich pieniądze. Znajomy katechista opowiadał mi, że kiedyś do wioski przyjechał czarownik i wielu katolików od razu poszło na jego „sesję”. Katechista potem kazał im wszystkim się wyspowiadać: „Upadliście, teraz musicie wszyscy pójść do spowiedzi”. I zaraz, gdy tylko ksiądz usiadł w konfesjonale, ustawiła się do niego długa kolejka.
Czasami, jak odprawiam Mszę świętą, to widzę ustawionych przy ołtarzu wiele butelek z wodą do poświęcenia. Oni używają wody święconej w różnych sytuacjach: aby lepiej spać, aby doszło do pojednania w rodzinie. Woda święcona ma im pomoc dźwigać codzienne kłopoty. Chorzy często piją wodę święconą z wiarą, że im to pomoże. Na wiele podobnych niebezpieczeństw uwrażliwiał nas ksiądz biskup. Kiedyś katechista przywiózł mi bardzo dużo kadzidła do święcenia. Chciał je potem rozprowadzać wśród osób mających różne problemy, podatnych na wpływ złych duchów. Nie poświęciłem jednak tego kadzidła, bo biskup na to nie pozwala.
Innym niebezpieczeństwem, przed którym przestrzegał nas biskup, jest „olej radości”. Rozprowadzają go zielonoświątkowcy. Biskup zabronił robić podobnie. Podkreślił, że w liturgii Kościoła katolickiego używamy trzech olejów, które są poświęcane przez biskupa w Wielki Czwartek: Olej Katechumenów, Krzyżmo i Olej Chorych. Tak zwany olej radości w naszej doktrynie nie występuje – tłumaczył biskup. Ale niestety nie wszystkich to przekonuje.
Dużo jest więc do zrobienia. Zambijczycy są bardzo wrażliwi i mają otwarte serca, ale potrzebują pomocy, modlitwy, sakramentów, spowiedzi. Potrzebują umocnienia, bo duża jest niestety podatność na złego ducha.
Rozmawiała Paulina Dąbrowska-Dorożyńska