NASI OJCOWIE. II. OJCIEC WŁADYSŁAW BULSIEWICZ SJ
Drugim z pionierów naszej Misji jest ojciec Władysław Bulsiewicz. Urodzony w 1879 roku
w Jaśle (Małopolska), do zakonu wstępuje w 1897 roku, a w 1905 roku otrzymuje święcenia kapłańskie.
Następnie w 1909 roku wyjeżdża na misje do Afryki, do Mozambiku nad Dolną Zambezi. We wrześniu tegoż roku znajduje się już na misyjnej stacji w Lifidzi w Angoli Portugalskiej.
Lifidzi było dopiero co założone przed rokiem przez naszego ojca Jan Hillera z Boromy, gdzie następnie ojciec Hiller zostaje przełożonym i buduje dom oraz kościółek. Jak widać z obszernych i licznych listów ojca Władysława Bulsiewicza do M.K. [„Misji Katolickich”] i N.W. [„Naszych Wiadomości” – czasopismo zakonne wydawane od 1904 roku na prawach rękopisu wyłącznie dla użytku wewnętrznego, tj. dla jezuitów – przyp. red.], na stacji pracuje trzech księży, między nimi ojciec Władysław Bulsiewicz. Praca
Misji w Lifidzi rozwijała się z miejsca bardzo żywo. Angolczycy okazali się bardzo podatni na ewangelizację, w znacznie wyższym stopniu aniżeli szczepy znad samej Zambezi. Bardzo pilnie i chciwie słuchali nauk misjonarzy.
Pod koniec 1910 roku, przed wybuchem portugalskiej rewolucji, stacja w swoim obrębie miała dziewięć misyjnych szkół z dziewięcioma katechistami, ponadto szkołę na miejscu w samej Misji. Nasz ojciec Władysław Bulsiewicz był tam bardzo czynny: wizytacje z pastoracją na zewnątrz w szkołach, jak również codziennie na miejscu w szkole i w kościele, gdy przyszło wydalenie jezuitów z portugalskich kolonii. Ojciec Władysław również nie myśli wracać do Europy ale zawód misjonarski kontynuować. Zamyśla przenieść się albo do Konga, albo do Południowej Rodezji.
Na razie jednak musi pozostać w Lifidzi na miejscu czas jakiś, zanim nie przyjdą tu zamiast naszych
ojcowie werbiści i zanim się nowych nie wprowadzi. Nadszedł i na to koniec. W 1912 roku żegna kochane Lifidzi i „turą” Jana Lazarewicza podąża do Katondwe, gdzie przybywa 18 listopada, kiedy już polska Misja została zatwierdzona. Jest ich tutaj trzech Polaków: ojciec Jan Lazarewicz, on i brat Franciszek Uhlik. Pędzą pionierski, wręcz koczowniczy żywot w wielkim ubóstwie, w brakach, niemal w nędzy. Gdy następnego roku przybył w maju ojciec Apoloniusz Kraupa z Europy, zastaje ich jak nędzarzy. Z listu ojca Kraupy: „Nasi świecą łokciami i kolanami, obdarci jak odpustowe dziady, do tego zmizerowani to skąpym i lichym odżywianiem, to chorobami, przeważnie malarią”.
Od chwili przybycia ojca Kraupy zaczyna być już lepiej i wszystko powoli się reguluje. Odtąd aż do swej śmierci ojciec Władysław, jako już doświadczony misjonarz, oddaje się cały, wraz z ojcem Janem Lazarewiczem, pracy misjonarskiej. Zakładanie i wizytacja szkół, a w nich katechizacja. Zdaje się jednak, że ojciec Władysław więcej przebywał na samej stacji. Prowadzi katechizację i uczy w szkole na miejscu, a zarazem zajmuje się starszą ludnością. Często są wzmianki, że zapada na zdrowiu, głównie oczywiście: malaria.
Widoczne jest, że lubi bardzo uroczyste nabożeństwa i ceremonie. W większości pod jego imieniem są zanotowane. Właśnie on odprawia uroczyste śpiewane Msze święte, wielkotygodniowe ceremonie, drogi krzyżowe etc. Wprowadzenie do katechumenatów, które odbywa się niezmiernie uroczyście odmawianiem litanii i zakładaniem medalików nowym katechumenom na szyję. Jest również notatka, że polskim zwyczajem chodzi po wioskach i szkołach. Chaty i szkoły poświęcał „po kolędzie”. Pod jego imieniem jest także zanotowany pierwszy chrzest Afrykańczyka, w Katondwe, w niedzielę Świętej Trójcy, 18 maja 1913 roku. Nowo ochrzczony dostał na chrzcie imię Michael. Ceremoniał dokonany był bardzo uroczyście przed Mszą świętą, następnie w czasie Mszy nowo ochrzczony otrzymał od ojca Władysława Bulsiewicza również pierwszą Komunię świętą. On też, jak są potem podania, pierwszy przekłada kilka polskich pieśni na język tubylców.
Jak widać z jego listów i ze wspomnień, jakie o nim zostały, ojca Władysława cechowała skromność i wielka prostota, łagodność i pobożność. A jaki szczególny pietyzm dla pracy misjonarskiej! Niestety! Dawni misjonarze w większości umierali młodo. Tak też i on zmarł w Katondwe, jak przypuszczano na „ciufę”, tydzień po ojcu Kraupie, 18 grudnia 1919 roku w czterdziestym roku życia, po 10 latach misjonarskiego zawodu. Requiescat in pace.
Br. Józef Boroń SJ