Pocztówki z Zambii
Andrzej Leśniara
Msza z księdzem
Grudzień 2014 roku
Tym razem do stacji misyjnych wyruszam sam. Chyba za gorąco, żeby ktoś chciał pojechać ze mną. Podczas drogi słucham w radiu nowego albumu z pieśniami chóru kościelnego, który niedawno nagraliśmy w naszym studiu. Cieszy, że trud nie poszedł na marne. Nasze pieśni coraz częściej są śpiewane w stacjach misyjnych. Bardzo dobre, ujmujące teksty, a kompozytorzy z tutejszych wiosek.
Problemy z wodą
Jadąc pośród bardzo wyschniętego krajobrazu, w Singonia widzę dziewczynki niosące duże wiadra z wodą. Dwa tygodnie temu próbowaliśmy tu wiercić studnie. Niestety, „wodny projekt” nie jest łatwy. Po pierwsze potrzeba sporo pieniędzy, po drugie nie zawsze udaje się znaleźć wodę. Cztery odwierty ponad 60-75 metrów, które na początek zrobiliśmy, nie przyniosły oczekiwanego efektu. Żadnej wody. Dwóch różdżkarzy próbowało w różnych miejscach, ale wygląda na to, że wody po prostu nie ma. Muszą więc chodzić po wodę co najmniej 5-6 kilometrów i szukać jej w wyschniętym „jeziorze”, które gromadzi wodę w czasie pory deszczowej. Po drodze do Mulongalwili, gdzie mam pierwszą Mszę świętą, co chwilę widzę tę samą sytuację: dziewczynki i kobiety niosące wiadra i bidony z wodą.
Na miejscu zastaję jak zwykle kilku czekających. Okazuje się, że nie było w radiu ogłoszenia o Mszach. Chyba ktoś zapomniał je przeczytać. Po przywitaniach i krótkich rozmowach zaczynam spowiedź, która trwa ponad godzinę. Kaplica prawie pełna, więc zaczynamy Mszę świętą. Wszyscy śpiewają, a mała dziewczynka zaraz koło ambonki kołysze się w rytm pieśni i w pewnym momencie prawie traci równowagę. Jej zaangażowanie ujmuje za serce. Nie ma tu takich, którzy się nudzą czy czekają niecierpliwie na koniec.
Po Mszy przepraszają mnie, że nie przygotowali nic do jedzenia, ale nie wiedzieli, że ksiądz przyjeżdża. W dalszą drogę jak zwykle biorę pasażerów, którzy szli do kaplicy 5-8 kilometrów, a teraz mają okazję skrócić drogę powrotną pokonywaną pieszo. Szerokimi uśmiechami i klaskaniem wyrażają swoją wdzięczność.
Liturgia serca
Przyjeżdżam do następnej stacji misyjnej i ku mojemu zdziwieniu nie widzę tam żywej duszy. Dopiero kiedy się zatrzymuję przy kaplicy, dostrzegam, że jest pełna. Wchodzę do środka, a tu kończy się nabożeństwo (tzw. liturgia Słowa Bożego, bez księdza). No to wychodzę, myśląc, że mnie już nie potrzebują. Ale zaraz biegnie za mną kilka osób. Proszą, żeby jednak odprawić Mszę św. Ja mówię, że już przecież mieli nabożeństwo, a oni że to nie to samo!
Ustalamy więc, że zaczniemy Mszę od generalnej absolucji, bo spowiedź zajęłaby ponad godzinę, i zaczniemy po czytaniach, bo już tę część „przerobili”. Prawie cała kaplica „idzie” do spowiedzi. Zastanawiam się, czy będę miał wystarczającą ilość komunikantów. Zaczynamy Mszę od „środka”, po czytaniach. Mówię krótkie kazanie, przepraszając za brak ogłoszenia o Mszy świętej i moją rejteradę, gdy zobaczyłem, że kończą nabożeństwo.
Po Mszy podchodzi do mnie kobieta i dziękuje, że miała możliwość przyjęcia Komunii świętej. Podobnie kilka innych osób. Widzę, że jest to dla nich wielkie wydarzenie – mieć Mszę! A ja o tym nawet nie myślę, bo odprawiam ją codziennie!
O. Andrzej Leśniara SJ