REPUBLIKA ŚRODKOWOAFRYKAŃSKA
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Kiedy misjonarz wraca z misji do kraju swojego pochodzenia, do ojczyzny, w której panuje pokój i dobrobyt, zastanawia się, czy to, co widział przez cały poprzedni rok, wydarzyło się naprawdę. Ja zawsze wracając na wakacje do Polski, mam wrażenie, że nie ma piękniejszego kraju niż nasza ojczyzna. Jestem dumna z bycia Polką, dumna ze wszystkich Polaków i misjonarzy pracujących w Republice Środkowoafrykańskiej. W tym roku nasz szpital w Bagandou, usytuowany w samym środku afrykańskiego tropikalnego buszu, przeżywał wiele pięknych, ale i trudnych chwil.
SZPITAL W TROPIKALNYM LESIE
Republika Środkowoafrykańska po trzech latach wybuchających wciąż na nowo konfliktów z czwartego miejsca na liście państw dysfunkcyjnych „spadła” na miejsce drugie, stając się jednym z najbiedniejszych krajów świata. Dla prowadzenia misyjnego szpitala oznaczało to problemy z zakupem lekarstw, produktów medycznych, środków czystości etc. Kraj bez dróg, sklepów, administracji, służby zdrowia, systemu edukacyjnego pochłonięty jest myśleniem o „dzisiaj”. Dla pacjentów szpitala w Bagandou tylko teraźniejszość ma sens, ponieważ przyszłość może im przynieść kolejną rebelię, ból i cierpienie. To ich „dzisiaj” zaczyna i kończy się tak samo: ciężką pracą, uprawą roli, zdobywaniem wody czy poszukiwaniem jedzenia w lesie.
Kiedy przyjechałam do Republiki Środkowoafrykańskiej w 2012 roku, dzięki wcześniejszej dyrektor szpitala Elżbiecie Wryk oraz ks. Janowi Wnękowi, proboszczowi parafii pw. św. Antoniego w Krynicy-Zdroju, wydawało mi się, że nie można być biedniejszym człowiekiem niż mieszkaniec RŚA. To nie była prawda. Gdy po raz trzeci przyjechałam do tego kraju, zrozumiałam, że ludzie mogą być bardziej nadzy, bardziej głodni, bardziej ubodzy.
W Bagandou nie ma już zwierząt. Wojna zawsze sprzyja głodowi, ten spowodował masowe polowania, a w efekcie wymarcie zwierzyny leśnej. W Bagandou najwięcej jest jeszcze ptaków. Często moi mali siostrzeńcy pytają mnie: „Ciociu, a czy lwa widziałaś? A żyrafę? Może chociaż krokodyla”. Odpowiadam im wtedy, że mamy kilka kotów na misji, które pomagają nam w walce z myszami.
MEDYCZNE SIŁY Z POLSKI
W roku 2015 przyjęliśmy do naszego szpitala 4120 osób, około 1000 osób więcej niż w roku poprzednim. Było to spowodowane otwarciem na naszym terenie kolejnych kopalni złota, w których wykorzystuje się młodych ludzi do niewolniczej pracy. Leczyliśmy jak zawsze malarię, choroby pasożytnicze, choroby układu oddechowego czy skóry, choroby zakaźne i wiele innych. Tak duża liczba pacjentów dostarczyła nam dodatkowej pracy i stresu wypływającego z bardzo ciężkich przypadków, z którymi stykaliśmy się w naszym szpitalu. Misjonarze mówią, że każde dobre dzieło musi być okupione cierpieniem. Tak też było w przypadku naszego szpitala. Na początku 2016 roku sytuacja w kraju i w naszym szpitalu zaczęła się stabilizować. Zgłosiło się do nas wiele osób dobrej woli, które przyjechały do szpitala i pomagały nam w pracy medycznej.
Konrad Rylski, stomatolog, który stworzył projekt „Dentysta dla Afryki”, przyjechał do naszego szpitala na początku marca 2016 roku, aby otworzyć gabinet dentystyczny. W Bagandou wiele osób umarło z powodu niegroźnych wydawałoby się chorób zębów. Wszystkie te choroby są do wyleczenia. Wobec braku stomatologa z problemami dentystycznymi miejscowa ludność próbuje radzić sobie sama, najczęściej ze skutkiem śmiertelnym. Pan Konrad pracował przez dwa tygodnie, od samego rana przyjmując bezustannie pacjentów. Najbliższy gabinet dentystyczny znajduje się w Bangui 160 km drogi. Pan Konrad w ciągu 9 dni przyjął 170 osób i usunął im ponad 400 zębów.
Na początku kwietnia w naszym szpitalu zagościła grupa lekarzy z Polski, by przeprowadzić operacje tarczyc. Wśród lekarzy była dr Emilia Bylicka, która po raz czwarty przyjechała do Bagandou, aby poprowadzić szkolenie personelu medycznego. Wszyscy lekarze pracowali bez ustanku, przeprowadzając 17 operacji, które zakończyły się sukcesem.
POMOC LUDZI O DOBRYCH SERCACH
Wszystkie projekty, które są realizowane w naszym szpitalu, nie mogłyby mieć miejsca, gdyby nie wspaniali ludzie o dobrych sercach, tacy jak czytelnicy jezuickiego informatora misyjnego „Misyjnym Szlakiem”. Dzięki Państwa pomocy – wsparciu modlitewnemu i materialnemu – w odpowiedzi na artykuł, który został opublikowany w tym czasopiśmie, będziemy mogli nadal realizować szpitalne projekty – zakup lekarstw czy materiałów medycznych. Dziękuję Państwu w imieniu naszych małych i dużych pacjentów, obiecując, że zawsze pamiętamy w modlitwie o osobach, które nas wspierają.
W odpowiedzi na Państwa ogromną życzliwość i hojność chciałabym opowiedzieć historię dziewczynki o imieniu Maiva, której losy były splecione z działalnością naszego szpitala. Historia ta pokazuje, że nawet najdrobniejsza pomoc ma ogromne znaczenie.
DAWAĆ LUDZIOM NADZIEJĘ I SZANSĘ
Maiva miała trzy latka, kiedy trafiła do naszego szpitala w ciężkim stanie – zaatakowała ją malaria mózgowa. Choroba ta objawiała się poważnymi zaburzeniami neurologicznymi. Dziewczynka nie mówiła, nie chodziła, nie jadła i nie piła samodzielnie. Całymi godzinami przeraźliwie płakała, patrząc w jeden punkt. Dwa dni po przyjęciu Maivy do naszego szpitala przyjęliśmy także jej mamę z zaawansowaną chorobą AIDS. Kilka dni później mama Maivy zmarła.
Dziewczynka miała jeszcze ojca, który był alkoholikiem, i dwóch braci – Ezechiela i Dieu Merci. Siedmio- i ośmioletni chłopcy pojawiali się często w szpitalu, próbując bez efektu nakarmić siostrzyczkę. Maiva była pozostawiona bez opieki. Dlatego Gabrysia Durczyk, jedna z polskich pielęgniarek pracujących wtedy z nami, zajęła się dziewczynką. Codziennie ją myła, przebierała i rehabilitowała. To była ciężką praca trwająca wiele tygodni, ale stopniowo przynosiła efekty. Po pół roku Maiva miała jedynie problemy z lewą nóżką i rączką. Zaczęła mówić i próbowała chodzić z pomocą swoich małych braci. Była maskotką naszego szpitala, naszym małym cudem!
Nigdy nie widziałam dziecka z tak ciężką malarią mózgową, które by przeżyło bez większych ubytków, tak jak Maiva. Ówczesna dyrektor szpitala Elżbieta Wryk karmiła Maivę i jej braci jeszcze przez wiele miesięcy. Ojciec się nimi nie interesował. Maiva rosła, co prawda wolniej niż jej rówieśnicy, ale była szczęśliwym dzieckiem. Gdy żegnałam się z nią pod koniec mojego drugiego pobytu w Bagandou, była prawie zdrowa, jeśli można tak powiedzieć o kimś zarażonym dodatkowo wirusem HIV. Kiedy przyjechałam do Bagandou w maju 2015 roku, okazało się, że dziewczynka nie żyje. Raptem kilka dni wcześniej zmarła na biegunkę w swoim domu. Zmarła na chorobę, na którą nie umierają dzieci w Polsce. Tego dnia płakałam przez długie godziny.
Gdyby Maivie dał ktoś szansę i przyprowadził ją do naszego szpitala, na pewno wciąż by żyła! Bo właśnie takie jest nasze powołanie w Bagandou. Właśnie to jest cel i sens naszej pracy w tym tropikalnym lesie – dawać ludziom nadzieję i szansę.
Z misyjnym pozdrowieniem. Niech Bóg Was błogosławi
Izabela Cywa,
dyrektor szpitala w Bagandou,
w Republice Środkowoafrykańskiej