ZAMBIJSKIE DROGI OJCA M. SZUBY SJ
Rozmowa przybliżająca 45 lat posługi misyjnej Ojca Michała w Afryce
Ojciec Michał Szuba SJ przyszedł na świat 31 sierpnia 1938 roku w Starej Wsi koło Brzozowa (obecnie woj. Podkarpackie) jako ósme dziecko Franciszka i Katarzyny z domu Nagaj. Pochodził z pobożnej rodziny, z której wywodzą się powołania kapłańskie i zakonne. Jego stryj o. Jan Szuba SJ pracował jako misjonarz wśród Polonii amerykańskiej. Drugi stryj o. Ignacy Szuba SJ prowadził pracę duszpasterską wśród młodzieży w Tarnopolu. Jego ciocia Anna Bogumiła realizowała swoje powołanie jako służebniczka Najświętszej Maryi Panny w Łętowni. Z kolei starszy brat o. Michała – Stanisław służył Bogu i ludziom jako kapłan diecezjalny na ziemiach zachodnich.
18 sierpnia 1956 roku Michał Szuba wstąpił do nowicjatu jezuitów w Starej Wsi. W Krakowie studiował filozofię (1959–1962), a teologię w Warszawie na Bobolanum (1962–1965). Święcenia kapłańskie otrzymał 25 czerwca 1965 roku z rąk kard. Stefana Wyszyńskiego. Po ukończeniu studiów teologicznych ponad rok pracował w Bytomiu jako duszpasterz. Od stycznia 1968 roku pracował na misjach w Zambii, gdzie posługiwał przez 45 lat. Od 2013 roku mieszka w Kolegium Jezuitów w Starej Wsi.
„Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem”. (Mt 28,19–20)
***
Nic dziwnego, że z tak mocnym Bogiem „zapleczem” rodzinnym i nowicjatem jezuickim w sąsiedztwie, u stóp Starowiejskiej Matki Miłosierdzia, zrodziło się powołanie ojca Michała do kapłaństwa. Jakie były zatem początki misyjnego powołania Ojca? Dlaczego Afryka, Zambia?
Gdy wstępowałem do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego, już wtedy wiedziałem, że chcę wyjechać na misje. Przed święceniami zgłosiłem przełożonym moje pragnienie wyjazdu i chęć pomocy najbiedniejszym. Słyszałem wiele opowieści o Afryce i być może była to też jakaś inspiracja. Oczywiście miałem pewne obawy, rodziło się wiele pytań, ale myśli już wybiegały ku nieznanej przyszłości, gdzie „żniwo wielkie, ale robotników mało” (Łk 10,2). Niestety, ówczesne władze PRL-u nie ułatwiały pracy przełożonym, którzy czynili ogromne starania w celu uzyskania kapłanom pozwolenia wyjazdu na misje.
Jednak w końcu się udało?
Tak, ale mieliśmy duże trudności z uzyskaniem paszportu. Pamiętam też niezbyt miłą rozmowę na milicji w Rzeszowie. Po pewnym czasie dowiedziałem się, że uzyskałem stosowne pozwolenie, paszport i zostałem skierowany właśnie do Zambii. Razem ze mną do Zambii zostali przeznaczeni: ojciec Augustyn Smyda SJ, ojciec Adam Wargocki SJ oraz brat zakonny Tadeusz Nogaj SJ rodem ze Starej Wsi. Święta Bożego Narodzenia przeżyliśmy jeszcze w Polsce, a później nastał czas pożegnania ze Starą Wsią, rodziną, kolegium, jezuicką willą, bliskimi, ojczyzną… 16 stycznia 1968 roku nasza czteroosobowa grupa wyruszyła na lotnisko Okęcie w Warszawie.
Jak przebiegała tak długo wyczekiwana podróż?
Dla mnie była stresująca, ponieważ pierwszy raz podróżowałem samolotem. Maszyna była w opłakanym stanie, okropnie trzęsło i bałem się, że stanie się coś złego. Na szczęście lot do Danii przez Niemcy zakończył się pomyślnie i dalszą podróż odbyliśmy już boeingiem. Z Kopenhagi lecieliśmy do Rzymu, a następnie do Tel Awiwu, zatrzymując się po drodze w Wiecznym Mieście i Ziemi Świętej. W Afryce lądowaliśmy jeszcze w Tanzanii i Ndola w Zambii. Wreszcie pełni wrażeń osiągnęliśmy cel naszej wyprawy. Na lotnisku w Lusace przywitali nas między innymi ksiądz arcybiskup Adam Kozłowiecki SJ, ojciec Patryk Walsh SJ, ojciec Zenon Piłsyk SJ – superior z Kasisi, brat Michał Cich oraz siostry zakonne. Powitała nas również piękna pogoda: było upalnie i padał ciepły deszcz, a na lotnisku ze zdumieniem podziwialiśmy bujną zieleń i mnóstwo kwiatów.
Dwa tygodnie w drodze i nagle przed Ojcem stanęła nowa rzeczywistość: egzotyczny kraj, inna kultura, język, mentalność, fauna i flora, krótko mówiąc – niezwykły świat…
Chcę podkreślić, że co innego słyszeć o Afryce, a co innego zobaczyć ten świat na własne oczy. Odbierałem to niesamowite piękno wszystkimi zmysłami. Podziwiałem zapierające dech w piersiach krajobrazy, kolory, zapachy, kształty, cudne zachody słońca, zwłaszcza nad wodą. Wielkie wrażenie zrobiły na mnie dwumetrowe trawy sawanny kryjące dorosłego człowieka. Wzrok przyciągały karłowate drzewa cytrynowe, mango, papaje bądź awokado rodzące bardzo smaczne owoce i gęstwina krzewów tonąca w świeżej, bujnej zieleni. Mój zachwyt budziło bogactwo gatunków roślin, ziół i kwiatów. Wymienię przykładowo ozdobne i pięknie kwitnące bugenwille oraz róże oszałamiające zapachem i barwą (Zambia jest eksporterem róż).
W tym niemal rajskim ogrodzie życiem tętni świat uciążliwych owadów i dzikich, groźnych zwierząt. Należą do nich między innymi żyrafy, lwy, małpy, nosorożce, żmije czy słonie. Ze słoniami miałem kilka „spotkań” mrożących krew w żyłach. Pamiętam też wyprawę łodzią przez rzekę w „towarzystwie” krokodyli i hipopotamów. A więc z jednej strony podziw dla piękna tej natury, z drugiej – respekt przed nią. Oto uczucia, które nosiłem w sobie każdego dnia podczas pobytu na Czarnym Lądzie. Powoli oswajałem się z zambijskimi realiami, życiem ludzi, ich pracą, zwyczajami i potrzebami.
Afryka to wspaniały kontynent, ale także niebezpieczny. Jakie cechy i umiejętności są potrzebne w pracy misyjnej?
Do takich cech należą niewątpliwie opanowanie, cierpliwość, wytrwałość, pokora, czasami poczucie humoru, a na pewno odwaga. Każde bowiem wyjście z posługą apostolską do buszu niesie z sobą pewne ryzyko. Bardzo przydaje się umiejętność radzenia sobie z trudnościami dnia codziennego, przystosowania się do warunków klimatycznych – upałów i przymrozków, ponadto zdolności językowe, szacunek dla zwyczajów i życia ludzi, wśród których się mieszka i pracuje, umiejętność poruszania się w nieznanym terenie. Od Zambijczyków nauczyłem się sztuki tropienia zwierząt, co było koniecznością podczas wypraw
do buszu. Przestrzegałem tego, by przychodząc do wioski, zaczekać na zaproszenie przez naczelnika szczepu. Nie wolno było odmawiać poczęstunku, bo to dla miejscowych wielka obraza. Gościli więc misjonarza z radością i dumą, ponieważ przyszedł do nich z daleka, rozmawiał z nimi, pytał o zdrowie, jak im się wiedzie, dzielili się tym, co mieli. Ludzie się cieszą, gdy misjonarz je to, co oni.
Zdolność posługiwania się bronią palną wyniosłem jeszcze ze szkoły średniej. Podobno celnie strzelałem. W Afryce wykorzystałem tę sprawność, mierząc do stada antylop kudu lub innych zwierząt, które podchodziły blisko misji i nagminnie tratowały uprawy. Raz nawet ustrzeliłem bawołu.
Odwołując się do relacji moich współbraci, jako przykład zagrożeń wspomnę tragiczną w skutkach historię brata zakonnego Franciszka Bulaka SJ, którego lew zabił uderzeniem łapy.
Czy Ojciec przeżył równie niebezpieczne chwile w czasie pobytu na misjach?
Był to napad z bronią w ręku, jak w gangsterskim filmie. Już wcześniej słyszeliśmy o takich atakach na inne placówki. Pewnego dnia pięciu zamaskowanych mężczyzn wtargnęło do naszego domu. Właściwie do drzwi zadzwonił nasz kucharz, ponieważ przystawili mu pistolet do głowy i związali mu ręce. My tego nie widzieliśmy, bo było ciemno, i otworzyliśmy. Zachowywali się agresywnie. Byli uzbrojeni. Księdzu Piotrowi Pawłowskiemu i Benny’emu – księdzu irlandzkiemu zabrali pieniądze. Któryś z drabów uderzył nowicjusza w głowę. Wiedziałem, że mam nabity pistolet i ruszyłem po niego do szafy. Dostałem pistoletem powyżej skroni, potem w zęby i czymś, może śrubokrętem, przebito mi górną wargę. Złapałem sekator, który był pod ręką, po czym zaczęliśmy się szarpać i bić. W trakcie bójki jakimś cudem chwyciłem mój pistolet i posłałem w kierunku jednego z napastników pięć kulek pod nogi, a jednego zraniłem, chyba w kolano, zmuszając tym grupę do ucieczki.
Trochę nas poturbowali, ale Opatrzność Boża czuwała nad nami. Miałem kilka siniaków, straciłem ząb i nowy mostek, który był osadzony na tym zębie. Na wardze do dzisiaj mam szramę. Policja bardzo opieszale zajmowała się tą sprawą, mimo naszych skarg. Jak się później dowiedzieliśmy, wszystkie te ataki o charakterze rabunkowo-politycznym były prawdopodobnie z góry zaplanowane. Miały na celu zastraszenie katolików, którzy stali w opozycji wobec pewnych działań rządu.
Jakim państwem jest Zambia?
To kraj kontrastów. Do takich należy zestawienie miasto – wieś. W Zambii są bogate, duże miasta, eleganckie dzielnice, bardzo dobrze zaopatrzone sklepy, funkcjonują nowoczesne technologie. W miastach, a właściwie w niektórych dzielnicach, żyją ludzie bogaci, którzy pracują, dobrze zarabiają, ładnie i nowocześnie mieszkają. Natomiast w slumsach miejskich, na prowincji i w buszu wegetują biedacy, którzy borykają się z kaprysami klimatu, brakiem dróg, chorobami typu malaria czy udary słoneczne, często głodują. Panuje tu powszechne ubóstwo, prymitywizm i analfabetyzm. Wiele osób, nawet całe rodziny udają się do miasta w celu znalezienia pracy i polepszenia warunków życia. Pragnienie lepszego życia ilustruje taki obrazek: oto chałupka z błota w buszu, a przed domkiem zdezelowany samochód! Władze ściągają też ludzi do miasta, głównie przed wyborami, ale później nikt się nimi nie interesuje. Często dochodzi do kradzieży, rozbojów, ludzie zajmują się podejrzanym handlem, żebraniem, tworząc margines społeczny. I tu z pomocą przychodzą misjonarze.
Państwo ma bogactwa naturalne – rudy miedzi, kobaltu, cynku, ołowiu, manganu, ale ponad 70 proc. ludności utrzymuje się z rolnictwa, ponieważ taka jest polityka. Te skrajności widać nawet w przyrodzie, a więc jest pora sucha i pora deszczowa. Widoczne są duże wahania dobowe temperatury od ponad 40 stopni Celsjusza w dzień do zera stopni lub poniżej zera w nocy.
Jak można scharakteryzować mieszkańców Zambii?
Zambijczycy są pełni radości, mili, serdeczni, gościnni, otwarci, ale bardzo biedni. Są muzykalni, lubią śpiewać, tańczyć i grają na różnych instrumentach, w większości własnoręcznie wykonanych. Opowiadając coś, żywo gestykulują. Często i chętnie się śmieją. Nigdzie się nie śpieszą. Chłopcy, jak wszędzie na świecie, uwielbiają grać w piłkę nożną. Nie są zbyt chętni do pracy, zwłaszcza w polu. Niektórzy są zaradni – potrafią różne dostępne materiały z odzysku wykorzystać do budowy swoich domów, na przykład niewypaloną cegłę na ściany lub arkusze blachy na dach z poprzecinanych i wyprostowanych beczek.
W jakich warunkach mieszkają i żyją Zambijczycy?
Jak wspomniałem, zamożni ludzie mieszkają w ładnie i funkcjonalnie urządzonych willach w stylu europejskim, mają dobrze płatną pracę, kupują żywność i dobre, drogie towary. Mogą sobie pozwolić na dobrą szkołę dla dzieci, wyjazd, prezenty itp. Mieszkańcy buszu budują okrągłe domki z patyków oblepionych błotem, które są pokryte trzciną lub słomą. Dawniej wioska liczyła od 100 do 200 takich domków. Później co kilkanaście kilometrów pojawiało się od 10 do 12 domków bez żadnych wygód, ale murowanych z cegły i pokrytych azbestem lub blachą. Dorośli i dzieci śpią na matach, jedzą najczęściej tak zwaną mamałygę ugotowaną na wodzie z kukurydzianej mąki, owoce, jarzyny, ryby, rzadko mięso.
Jak się przyrządza mamałygę?
Należy zagotować wodę i mieszając, powoli dosypywać mąkę kukurydzianą. Dobrze ugotowana potrawa powinna być gęsta i nie może się kleić do ręki. Gospodynie starają się urozmaicać smak i wygląd dania, dodając na przykład płatki kwiatków, liście ze słodkich ziemniaków, odrobinę soli, cukru, rybę lub grzyby podobne do polskich kurek. Mamałygę je się rękami, myjąc ręce przed i po posiłku. Zanim nabrałem wprawy w spożyciu tej gorącej papki, często miałem poparzone palce.
Przy okazji wspomnę, że w Zambii duże zastosowanie w kuchni mają liście z kwiatów, płatki z kwiatów, zwłaszcza z hibiskusa. Pamiętam przed kościołem takie ogołocone hibiskusy, z których zostały tylko łodygi. Jako przyprawy do potraw stosuje się również lebiodę i rdest w Polsce uznawane za chwasty.
Zachowałem też w pamięci obraz dzieci, które zjadały nadziane na patyk i upieczone myszy polne.
Czy Zambijczycy mają swoje sposoby na przechowywanie żywności?
Najczęściej suszą warzywa w sposób naturalny, wykorzystując słońce. W ramach innowacji dla Trzeciego Świata pewien ksiądz katolicki – jezuita wymyślił piec służący do suszenia warzyw. Urządzenie pobierające energię słoneczną w sposób dostępny i skuteczny służy ludziom, przyczyniając się do poprawy warunków ich życia. Widziałem też proces suszenia kapusty: kapustę ułożoną w workach oblewano wodą, która parowała, dając pożądany efekt. Mięso solono i suszono. Węgiel drzewny, który jest w Zambii non stop wypalany, pełnił rolę suszarni lub „chłodni”, ale tylko na kilka dni z uwagi na owady, robactwo
i upały. Również dzięki misjonarzom wynalazcom powstawały magazyny do przechowywania kolb kukurydzy.
Rodzina to podstawowa i najważniejsza komórka w społeczeństwie i w Kościele. Zapytam więc o model rodziny w Zambii.
Dawniej dominowały przede wszystkim rodziny wielodzietne: siedmioro, ośmioro dzieci oraz rodzice to klasyczna zambijska rodzina. Małżeństwa, mimo biedy, chciały mieć jak najwięcej dzieci, gdyż to oznaczało więcej rąk do pracy w polu. Dzieci wraz z matką pracowały na małych poletkach kukurydzy. Starsza dziewczynka opiekowała się młodszym rodzeństwem. Bywały takie przypadki, że mężczyzna mający dwie lub trzy żony zostawał ojcem nawet kilkanaście razy. Trudno było wyżywić tak liczną rodzinę, więc wszystkie dzieci musiały pracować. Jeszcze trudniej zapewnić dzieciom wykształcenie. Prowadzenie domu to obowiązek żony i matki. Kobieta miała przygotować posiłek, zorganizować zajęcia domowe typu pranie, sprzątanie, udać się do pracy w pole, przynieść wodę z rzeki i wychować dużą gromadkę.
Kiedy dziewczęta poszły do szkoły, później wychodziły za mąż i stopniowo obniżył się przyrost naturalny.
Czy w Zambii, podobnie jak w innych krajach afrykańskich, mężczyźni kupują żony?
W szczepie Tonga za żonę trzeba było zapłacić siedem krów. Za wykształconą córkę rodzina wolała pieniądze, to jest trzy tysiące dolarów. Chłopak starający się o rękę kobiety prowadził negocjacje z przyszłą teściową przy pomocy pośrednika. Sam nie mógł ze swoją wybranką rozmawiać i zbliżać się do rodziny teściów. Ten dystans miał uświadomić mężczyźnie, że małżeństwo to poważna sprawa. Czasami chłopak pracował kilka lat, aby kupić żonę. Gdy nie miał pieniędzy, uciekał z dziewczyną i po jakimś czasie regulował zwyczajowe formalności.
W jakim języku komunikował się Ojciec z tubylcami?
Przede wszystkim musiałem szybko opanować język angielski, aby nawiązać kontakt z ludźmi. W Zambii istnieją 72 języki, które są zestawione w grupy językowe i równolegle funkcjonuje 7 języków urzędowych oraz język angielski. Sprawy urzędowe można było szybciej załatwić, używając języka lokalnego. Msze święte są odprawiane w dwóch lub trzech językach. Posługiwałem się czterema językami tubylczymi: bemba, lenje, njanja i tonga.
W jakich placówkach Ojciec pracował?
Początkowo w Mulunghusi koło Kabwe, następnie w Mpunde, Chingombe, Kabwe, Chikuni, Chivuna, Kasiya, Itezhitezhi, kolejno w Lusace, Moomba i Kasisi. W większości pracowałem w wioskach buszowych, później także w mieście. Wszystkie te placówki są drogie memu sercu, ponieważ wszędzie, zgodnie z moim powołaniem, spełniałem się w posługiwaniu Bogu i ludziom.
ZAMBIJSKIE DROGI OJCA M. SZUBY SJ, CZ. II
W czasie wieloletniej posługi na misjach pełnił Ojciec ważne i odpowiedzialne funkcje. Z pewnością każda z nich zawiera szeroki zakres obowiązków. czytaj dalej …
Rozmawiała Anna Żmuda