MATKA BOŻA SPOD WIELKIEJ SKAŁY
Maryja jest patronką Marany. Można powiedzieć, że przyjechała tutaj razem z Ojcem Janem Beyzymem. Bo to właśnie on, ponad 100 lat temu, przywiózł tu Jej wizerunek. Sam wyrzeźbił piękne ramy, oprawił obraz i umieścił go w głównym ołtarzu kościółka, gdzie modlili się chorzy na trąd. Przed Nią nieustannie się modlił, Jej powierzał wszystkie codzienne sprawy. Ona od początku była Matką i Opiekunką tego miejsca, Gospodynią. Malgasze bardzo Ją pokochali, bo miała twarz tak samo czarną jak oni i tak samo jak oni zranioną.
To właśnie Ojciec Beyzym wprowadził zwyczaj codziennego odmawiania różańca w kaplicy o godz. 16.00. To on uczył chorych modlitw i pieśni do Tej, która „ociemniałym podaje rękę, niewytrwałym skraca mękę” i u Syna swojego wszelkie łaski wyprasza.
WODA OD NAJŚWIĘTSZEJ PANIENKI
Zwyczaje wprowadzone przez Ojca Jana kontynuowane są do dziś. Jednym z nich są „pielgrzymki” do cudownego źródełka, które wypływa spod wielkiej skały, niedaleko szpitala w Maranie. Woda z tego źródełka, jak twierdzą Malgasze, ma niezwykłą moc. Nic więc dziwnego, że uczestnicy każdej takiej „pielgrzymki” zabierają ze sobą butelki i kanistry, żeby tej cudownej wody zaczerpnąć i przynieść jej tym, którzy o własnych siłach poruszać się nie mogą. „To woda od
naszej Najświętszej Panienki” – mówią, bo tuż obok źródła przez długie lata stała figura Matki Bożej – piękna, podobna do tej z Lourdes. Może to sam Ojciec Beyzym ją tam postawił, a może któryś z jego następców?… Tego dzisiaj już nikt nie pamięta. Figura nie była duża, ale wykonano ją z brązu, mosiądzu albo jakiegoś innego stopu czy metalu. Złodzieje nie szanują nawet takich miejsc. Nie tak dawno na całym Madagaskarze głośno było o kradzieżach dzwonów kościelnych. Nic dziwnego, że i figura z Marany stała się dla złodziei cennym łupem.
MARAŃSKIE PIELGRZYMOWANIE
Kilka razy w roku, głównie w Maryjne święta, chorzy idą do źródełka pod wielką skałą. Nikogo nie trzeba namawiać czy prosić. Kto jeszcze jako tako może się poruszać, chętnie wyrusza w drogę. Co prawda to tylko trzy kilometry, ale dla chorych jest to nie lada wyzwanie i wymaga samozaparcia i siły może jeszcze większej niż na niejednym pątniczym szlaku. Ścieżki wiją się wśród eukaliptusowo-piniowych lasów raz pod górę, raz z góry. Młodsi i zdrowsi niosą na ramionach feretron z figurką Matki Bożej. Potrzebujemy aż półtorej godziny, żeby dotrzeć do celu. Tego czasu wystarczy więc na odmówienie trzech części różańca, na inne modlitwy i na pieśni, które Malgasze śpiewają wyjątkowo pięknie.
Kiedy docieramy już do źródełka, stawiamy figurkę na skale i modlimy się nadal – w swoich intencjach i tych poleconych przez bliskich. Później błogosławię wszystkich pielgrzymów. Pijemy wodę ze źródełka, odpoczywamy i powoli wracamy do Marany tą samą drogą. Wraca z nami także figurka Matki Bożej. Malgasze nie chcą jej zostawić, bo boją się, że ktoś może ją uszkodzić czy zniszczyć. Krucha przecież, bo z gipsu.
RZEŹBA MATKI BOŻEJ
„Strasznie pusto i smutno tu. Trzeba zrobić nową figurę, taką, której żaden złodziej nie ukradnie” – pomyślałem, patrząc na wielką skałę podczas ostatniej naszej pielgrzymki. Najlepiej będzie, jeśli postać Matki Bożej wykuje się w skale. Mam nadzieję, że ten pomysł uda mi się zrealizować. Rozglądam się już na dobre za jakimś artystą, który podjąłby się wykonania rzeźby. Artystów na Madagaskarze nie brakuje, więc myślę, że chętnego znajdę.
Może ktoś powie, że to zbędny wydatek i lepiej te pieniądze przeznaczyć na ryż dla chorych. Przecież Matka Boża była, jest i będzie w Maranie zawsze – niezależnie od tego, czy stoi tam figura, czy nie. Owszem, ryż jest ważny, bo bez ryżu żyć się tutaj nie da, ale figura też. Dla Malgaszów była przecież niczym wielki skarb.
Ojciec Jan Beyzym siał, sadził i pielęgnował kwiaty w ogrodach Marany. Najpiękniejsze z nich zrywał potem i całymi naręczami zanosił do kaplicy – dla Jezusa i Maryi. Dla Niej rzeźbił, budował kapliczki, wieszał obrazki z Jej wizerunkiem nad łóżkiem każdego chorego. Teraz, kiedy ktoś skradł figurę Maryi pod wielką skałą, pewnie bardzo się zasmucił.
Daleko mi do Ojca Jana, do jego wiary, nadziei i miłości. Do pięt mu nigdy nie dorosnę, ale spróbuję zrobić wszystko, żeby to jego ukochane miejsce znów było takie jak dawniej. Chorzy z Marany też pewnie się ucieszą, kiedy figurę Najświętszej Panienki tam zobaczą. Była tam przecież przez tyle długich lat, więc niech tam będzie teraz i zawsze. Amen.
O. Józef Pawłowski SJ,
kapelan szpitala w Maranie