BUDOWA KOŚCIOŁA W MPUNDE
W sierpniu tegoż roku przyjechali na rekolekcje bracia z innych placówek misyjnych. „Ćwiczenia duchowne” dawał ojciec Żyłka. Tuż przed rekolekcjami przyszły z Londynu plany dotyczące budowy nowego kościoła. Pod koniec rekolekcji ojciec Żyłka spytał braci, kto się podejmie tej budowy. Zaproponowano mnie, a ja wyraziłem zgodę. Zaczęliśmy zbierać materiały: kamienie, piasek, cement. Fundusze mieliśmy głównie od przyjaciół misji, między innymi z Anglii, Francji czy Stanów Zjednoczonych. Były to drobne sumy, ale ojciec Żyłka ciągle powtarzał: „Ziarnko do ziarnka, a uzbiera się miarka”.
W 1965 roku były już gotowe fundamenty. Lecz przerwałem pracę na około 7 miesięcy, gdyż trzeba było wybudować nowy dom dla miejscowych kandydatek, które zgłaszały się do sióstr służebniczek, oraz domek z dwoma pokojami dla nauczycielek w szkole. Miałem do pomocy tylko tubylców, w tym jednego dobrego murarza i stolarza. Po wypaleniu około 80 tysięcy cegieł wzięliśmy się do stawiania murów. Praca nie była łatwa. Gzymsy nad oknami, rynny i inne dodatki opóźniały całość budowy, ale w końcu zakończono ją w 1967 roku. Jest to kościół, w przekroju ma kształt krzyża, który może pomieścić około 800 wiernych. Do założenia został jedynie dzwon, który miał być umieszczony na wieży kościelnej. Dzwon ten sprowadzono z Irlandii.
PIERWSZY KOŚCIÓŁ Z DZWONEM NA WIEŻY
Na 30 listopada wyznaczono konsekrację kościoła. Chcieliśmy, aby koniecznie dzwon został na ten dzień już założony. Miał przyjechać do pomocy brat Kowalik, lecz nie był zdrów. Zabrałem się za to sam, chociaż nigdy tego nie robiłem. Ustawiłem dość solidne rusztowanie, a ojciec Żyłka pojechał do kopalni w Kabwe po specjalną wyciągarkę. Wspólnymi siłami umieściliśmy dzwon na wieży. Był to pierwszy kościół na naszych placówkach misyjnych, a nie wiadomo, czy w ogóle nie na całym obszarze misyjnym, z dzwonnicą na wieży kościelnej. Głos tego dzwonu słychać było w promieniu 5 km.
W święto Andrzeja Apostoła, 30 listopada, abp Adam Kozłowiecki konsekrował nowy kościół. Uroczystość wypadła okazale. Rodzime siostry dały małe przedstawienie, które się wszystkim podobało. Ale i w tak doniosłych chwilach zdarzają się różne rzeczy. Na przykład uroczystość tę wykorzystał złodziej, aby ukraść ojcu Żyłce walizkę, w której było trochę kościelnej bielizny.
Po tych uroczystościach zabrano mnie do szpitala. Okazało się, że odwiedziła mnie stara znajoma z Chingombe – czyli choroba zwana przez tubylców „ciufą”. Kazano mi łykać dziennie około 17 tabletek. Przeleżałem 12 dni w szpitalu w Lusace. Przyjechał po mnie ojciec Stanisław Nowicki SJ i zabrał mnie, lecz w drodze poczułem się gorzej i poprosiłem go o sakrament chorych, na co on odwiózł mnie z powrotem do szpitala. Tam po silnej dawce jakiegoś leku po dwóch dniach poczułem się lepiej. Przyjechał po mnie ojciec Żyłka i zabrał mnie do Mpunde. Po lekkim odpoczynku wziąłem się do budowy czegoś nowego, a mianowicie małego mostu na pobliskiej rzece.
COŚ INNEGO DLA ODMIANY – MOST NA RZECE
Most, który zbudowali tam wcześniej miejscowi, zawalił się. Materiały i pieniądze na budowę otrzymaliśmy od starosty czy wojewody tego okręgu. Plan tego mostu realizował się w trakcie budowy. Most wspierał się na 14 filarach zanurzonych w rzece, o wysokości 4 m. Cały most był szeroki na około 5 m i długi na 10 m. Ojciec Żyłka przywiózł ze stacji szyny, mieliśmy piasek, cement, deski, więc praca poszła szybko. Po jakimś czasie zaczęto budować tam drogę. Przyjechały ciężkie buldożery i przed mostem się zatrzymały. Okoliczni mieszkańcy twierdzili, że most się zawali, ja natomiast byłem pewien, że nie, i radziłem, by spróbować, gdyż wiedziałem, co to za konstrukcja i że tak łatwo się nie zawali. Spróbowano i o ile się nie mylę, mostek ten stoi do dziś. Otrzymałem wtedy, już nie pamiętam od kogo, 90 funtów angielskich i to się przydało na naszą misję. Teraz to ja sobie nie mogę wyobrazić, skąd u mnie się to brało, że odważyłem się na taką czy inną pracę…
MOJE OSTATNIE BUDOWY
czytaj dalej …