INNOŚĆ, NIE OBCOŚĆ I ZIMOWA AFRYKA
Kilkumiesięczne przygotowanie do sierpniowego pobytu w Zambii rodziło w głowach uczestników różnorakie wyobrażenia o tym, co ich spotka. W rozmowach i myślach pojawiało się wiele obaw i lęków: Czy wytrzymamy gorący klimat? Jakie będzie ryzyko dla zdrowia? Czy wszystko będzie można jeść i pić? Jak porozumieć się z miejscowymi ludźmi, jeśli okaże się, że nie znają angielskiego?
Uprzedzające wyobrażenia o Zambii i zambijskiej misji upadały zaraz po przyjeździe, inne w ciągu kolejnych dni i tygodni pobytu. Jedno trzeba podkreślić: przy całej egzotyce miejsca, przyrody i kultury inność nie oznaczała obcości.
Już na lotnisku w Lusace, w środku nocy, zetknęliśmy się z przyjacielskimi gestami. Charakterystycznie składane dłonie w pozdrowieniu lub ręce kładzione na piersi w pobliżu serca oznaczały bezsłowne: witamy najserdeczniej. Te same gesty wiele razy kierowali w naszą stronę zupełnie obcy, nieznani ludzie. W zasadzie z każdym też można było porozmawiać po angielsku. Zaś gościnność i atmosfera zgotowane nam zarówno przez współbraci jezuitów, jak i Siostry Służebniczki sprawiały, że każdy czuł się jak w domu.
Pierwszym wyobrażeniem, które upadło, było przeświadczenie, że w Afryce jest zawsze gorąco. Otóż nie, wbrew obiegowemu określeniu polskich letnich temperatur jako „afrykańskie upały”, czegoś podobnego (prawie) w ogóle nie doświadczyliśmy! W Afryce, nawet w strefie równikowej, bywa naprawdę zimno. Sierpień to pora zimowa. W ostatnich dniach lipca temperatury w nocy spadały w Kasisi do 2 st. C. Wraz z naszym przybyciem temperatury wzrastały do 10–12 st. C. W ciągu dnia natomiast ledwo do ok. 25 st. C i tylko wyjątkowo do 30 st. C. Gdy natomiast słońce przysłaniały chmury, to w połączeniu z chłodnym wiatrem subiektywnie odczuwało się silne ochłodzenie, mimo nawet 20 st. C! Tylko na początku więc, zanim się zaaklimatyzowaliśmy, można było to wytrzymywać w krótkim rękawku. Z czasem, ze zrozumieniem dla miejscowych, trzeba było ubierać nawet cieplejszy polar i zawsze długie spodnie. Zresztą nawet wysokie temperatury znosi się w Zambii bez porównania lepiej niż… w Polsce. Suchy klimat, minimalna wilgotność w powietrzu łagodzi odczucie gorąca.
Kolejnym zweryfikowanym wyobrażeniem była obawa o tolerancję żołądków dla miejscowej żywności i wody. Po pierwsze, w supermarkecie, gdzie raz w tygodniu robiliśmy zakupy, można było nabyć wszystkie „zachodnie” produkty, ze znakomitymi dżemami z Polski włącznie. Do refleksji i samoograniczenia skłaniały tylko ceny i świadomość, jak wiele z tych produktów jest nieosiągalne dla ubogich mieszkańców gościnnego kraju.
Po drugie, warzywa i przetwory mleczne były do zdobycia na miejscu, z farmy i to w bezkonkurencyjnej ze sklepami jakości. Po trzecie, woda do spożycia pochodziła ze studni głębinowej [wywierconej dzięki finansowej pomocy Darczyńców jezuickiego Referatu Misyjnego z Krakowa – przyp. red.] i miała jakość wody mineralnej, więc nadawała się do użycia nawet bez gotowania. Wreszcie, nieustannie byliśmy obdarowywani przez domy zakonne ojców i sióstr w rozmaite produkty. Problemem było raczej ich przechowywanie w dobrym stanie, zwłaszcza że z racji przerw w dostawie prądu nie można było liczyć w 100 proc. na lodówkę.
Również zdrowotnie nie odnotowaliśmy większych problemów, z wyjątkiem nielicznych, dwu-, trzydniowych przeziębień! Komary, które mogłyby najbardziej grozić zakażeniem malarią, wskutek panującej suszy i pory zimowej prawie nie dawały o sobie znać. Nieliczne z nich skutecznie odstraszała wszechobecna, rosnąca wokół budynków misyjnych trawa cytrynowa. W czasie odleglejszych wypraw poza Kasisi wystarczało używanie odstraszających owady maści i sprayów.
INKULTURACJA: ZAGADKOWE SŁOWO
Czytaj dalej …