List z Chikuni
Andrzej Leśniara SJ
W niedzielę, jak zwykle, wyruszyliśmy do naszych stacji misyjnych. Używamy jednego samochodu i wybieramy wsie położone wzdłuż tej samej trasy. „Zrzucamy” księży po drodze, a ostatni jedzie do końcowej stacji. Potem zabieramy się razem i dzięki temu oszczędzamy paliwo, które jest tu bardzo drogie.
Tym razem ja jechałem do ostatniej stacji misyjnej. Kayola jest oddalona od Chikuni o 45 km. Dotarcie na miejsce zajęło mi 2 godziny bez kilku minut. W piątek i sobotę padało i narobiło nowych kolein. Rzeka znów zmieniła swoje koryto według własnych upodobań, więc miałem problem ze znalezieniem brodu.
Jak zwykle po drodze nazbierałem „autostopowiczów”, bo słyszeli ogłoszenie w radiu, że będzie Msza św., więc czekali koło drogi. Pod koniec musiałem odmawiać, bo samochód był pełny, a ochotników do podróży co niemiara. Tu uważa się, że samochód ma nieograniczoną pojemność. Żadne tłumaczenia, że jest przeciążony, nie skutkują. Mówią potem: „Ksiądz nie chciał nas wziąć!”.
Na miejscu już wszyscy czekają. To jedna z niewielu stacji, gdzie ludzie są na czas. Kiedy się spóźniam, zaczynają sami i zdarzyło mi się czasem dojechać tam w środku czytań, a raz nawet po Ewangelii. Siadam więc szybko na zewnątrz kaplicy i zaczynam spowiadać. Ponieważ zawsze rozkładam się na tym samym miejscu, w pobliżu drzewa, zauważyłem na nim piękne kwiaty, takie same jak ponad miesiąc temu. To dziwne, że się nie zmieniły w owoc albo że nie zwiędły. Kwiaty jednak są wysoko, a nie wypada się księdzu, i to w albie, wspinać. Pytam więc jednego, co to za drzewo, że kwitnie ciągle tak samo. Okazuje się, że drzewo uschło, więc mieszkańcy powiesili na nim sztuczne kwiaty (Made in China)!
W przyrodzie wszystko, co żyje, zmienia się. A jak się nie zmienia, to pewno jest martwe. Tu czas mija szybko. Średnia długość życia w społeczeństwie zambijskim to niecałe 40 lat. Przeważają ludzie młodzi. Potrzebują edukacji, możliwości i aż się rwą, by je uzyskać. Starsi muszą adaptować się do nowej sytuacji i też potrzebują pomocy, wsparcia, kiedy troszczą się o sieroty i chorych na AIDS lub sami stają się niesprawni.
Rozmawiam z jedną kobietą, której pozostało kilkoro wnuczków. Miała jedenaścioro dzieci, żyje tylko jedno. Płacze każdego wieczoru, bo nie rozumie, „dlaczego Bóg ich zabrał”. Musi sama wyżywić wnuczki, posłać do szkoły…
Jedno z dzieci z naszej szkoły radiowej, sierota przygarnięta przez pewną rodzinę, żali się, że nie będzie mogło ukończyć nauki, bo wysyłają je w inne miejsce, gdzie nie ma szkoły. Obecni opiekunowie mają za dużo dzieci, by wszystkimi się zająć.
Chłopak, który był instruktorem (mentorem) w szkole radiowej, a ma ogromny talent muzyczny, chce ukończyć college. Nawet dostał się, ale czesne jest tak duże, że nie może nawet marzyć, by je uiścić. Drugi chłopak, który był u nas na praktyce, dostał się na uniwersytet, ale jak zdobędzie K 5 400 000 (ponad 1000 dolarów) na opłaty?
Słucham podobnych historii prawie codziennie i myślę, że gdyby to życie było jak ten chiński plastikowy kwiat, nie byłoby tych problemów. No, ale nie byłoby też i życia!
Dzięki Waszej szczodrości możemy prowadzić radiową szkołę, pomagać sierotom, wspierać chorych na AIDS i tych, którzy im pomagają. Ostatnio mamy problemy z utrzymaniem radia. Mamy nadzieję, że znajdą się znowu dobrzy ludzie, którzy pomogą nam „dać życie radiu”, a dzięki temu wielu ludziom w parafii.
Dziękuję za wszelką Waszą pomoc, bo jesteście tymi, którzy czynią życie tutaj lepszym.
Zambia, Chikuni, 8 lutego 2012