Misjonarz na Czerwonej Wyspie
Józef Pawłowski SJ
W 1991 roku wyjechałem na Madagaskar. Prowincjał skierował mnie do Fianarantsoa. Pracowałem tam w rezydencji biskupiej jako minister*. W rezydencji mieszkał nie tylko biskup (jezuita), lecz także misjonarze jezuici (Włosi, Francuzi) i kilku księży diecezjalnych – Malgaszów. Czułem się jak w wieży Babel. Byłem w zasadzie świeżo upieczonym misjonarzem, a przyszło mi zajmować się sprawami współbraci, którzy mieli już dość długi misyjny staż. Trzeba było sobie jednak jakoś radzić…
W okresie świąt jeździłem do różnych miejscowości w buszu, by pomagać przy spowiedziach. Dzięki temu poznałem prawie wszystkie stacje misyjne w diecezji Fianarantsoa.
Czasem dla mnie szczególnym był rok 1993. 8 grudnia tego roku uczestniczyłem w Maranie w ekshumacji doczesnych szczątków Apostoła Trędowatych – o. Jana Beyzyma SJ. Następnego dnia, właśnie tutaj, w kościółku wybudowanym przez o. Jana, składałem moje ostatnie śluby zakonne. Była to dla mnie chwila bardzo ważna i niezwykle wzruszająca, bo nie spodziewałem się udziału w niej tak wielu i tak znakomitych gości. Kościół wypełniony był po brzegi. Obecny był abp Philibert Randriambololona SJ, malgaski prowincjał jezuitów o. Louis Rasolo SJ, prowincjał krakowski o. Mieczysław Kożuch SJ, ekonom o. Jan Gruszka SJ. Byli polscy misjonarze, którzy przybyli na ekshumację o. Beyzyma, jezuici malgascy i europejscy pracujący w diecezji Fianarantsoa, księża diecezjalni, dużo sióstr zakonnych, a przede wszystkim wszyscy chorzy z Marany i ich ówczesny kapelan – o. Jan Tritz SJ (Francuz).
W roku 2000 zostałem przeniesiony do Ambositra, gdzie powstała właśnie nowa diecezja. Kościół był już w tym mieście, trzeba było jednak zająć się tworzeniem parafii. Pracy było więc dużo. Zamieszkałem w kościelnej wieży, ale nie czułem się jak legendarny król Popiel, bo myszy tu nie zaglądały! Polubiłem Ambositra. Miasto na każdym kroku przypominało mi mój rodzinny Paszyn. Tutaj też większość mieszkańców to artyści. Rzeźbią, malują, wykonują różnego rodzaju pamiątki. Ich dzieła zdobią wszystkie świątynie na Madagaskarze i są chętnie kupowane przez turystów.
Prowadziłem duszpasterską pracę, udzielałem sakramentów i miałem stały kontakt z moimi parafianami. Niestety, nie trwało to długo. Po dwóch latach zastąpił mnie Sycylijczyk – starszy już nieco jezuita. Przeniesiono go do parafii, gdyż ze względu na wiek nie radził sobie w pracy w dystrykcie misyjnym.
W Collège Saint Michel
W 2002 roku przełożeni wysłali mnie do stolicy. Tutaj przez pięć lat pracowałem jako kapelan w szpitalu uniwersyteckim. Następnie przez rok byłem wikarym w dystrykcie misyjnym Anjozorombe, 100 km od Antananarivo. I znów wróciłem do stolicy. Tym razem do Collège Saint Michel – prestiżowej szkoły działającej od ponad stu trzydziestu lat, która kształci i wychowuje młodzież po katolicku, w duchu ignacjańskim. W szkole tej uczy się ponad dwa tysiące uczniów – od pierwszej klasy szkoły podstawowej aż do matury. Od dziesięciu lat istnieje tu również wyższa szkoła dziennikarstwa.
Przez pięć lat byłem tu ekonomem, czyli odpowiedzialnym za finanse, funkcjonowanie wspólnoty zakonnej i dzieła, jakie ona podejmuje. Obowiązków było dużo i ogromna odpowiedzialność. Na pracę duszpasterską zostawało niewiele czasu, więc tylko dorywczo pomagałem księżom w różnych parafiach w stolicy i w okolicznych wioskach.
Blisko bł. Jana Beyzyma
We wrześniu 2012 roku miałem kolejną przeprowadzkę. Wróciłem do Fianarantsoa, gdzie zostałem ekonomem w Centrum Duchowości pw. św. Jana Ewangelisty. Odbywają się tu rekolekcje, sesje, spotkania modlitewne i formacyjne nie tylko dla osób konsekrowanych, lecz także dla świeckich. Dom może pomieścić przeszło sto osób. Znajduje się na obrzeżach miasta. Otoczony jest pięknym parkiem, co sprzyja skupieniu i modlitwie.
Nic nie dzieje się przypadkowo. Ta moja przeprowadzka do Fianarantsoa już była od dawna w Bożych planach. Niedaleko od Fianarantsoa jest Marana, gdzie wśród trędowatych pracował bł. o. Jan Beyzym i gdzie spoczywają jego doczesne szczątki. W roku 2012 minęło sto lat od jego śmierci i dziesięć lat od jego beatyfikacji. Uczciliśmy te rocznice w sposób szczególny, by przypomnieć Malgaszom o tym niezwykłym człowieku, który całym swoim życiem świadczył o Chrystusie i Jego Miłosiernej Miłości.
Z Fianarantsoa do Marany jest zaledwie parę kilometrów. Bywam więc tam często na „rozmowach” z o. Beyzymem. Prowadzi mnie tam ta sama droga, którą on przemierzał setki razy. A w kościółku – tak samo jak jego przed stu laty – wita mnie Częstochowska Pani z twarzą czarną i zranioną. Bywam tam często, by od o. Jana wiele się nauczyć. Chciałbym zrobić wszystko, by jego kult szerzył się nie tylko tu, w Fianarantsoa i w Maranie. Bo od niego przecież dzisiejszy świat powinien uczyć się pokory i miłości.