PROWADZIĆ DO CHRYSTUSA
Najbardziej pochłania mnie to, co jest powołaniem każdego chrześcijanina, a szczególnie kapłana – niesienie Chrystusa innym ludziom. Szczególnie dokonuje się to przez głoszenie im Dobrej Nowiny oraz udzielanie sakramentów świętych. Moją ogromną troską jest zainteresować spotkaniem z Panem Jezusem szczególnie dzieci, które są przyszłością nie tylko narodów i społeczności, ale przede wszystkim Kościoła. Niestety, wielu rodziców, także w naszej malawijskiej społeczności, nie przyprowadza dzieci do kościoła. Często także sami nie przychodzą. A przecież wszyscy potrzebujemy wsłuchiwać się w słowa Jezusa, słowa pouczające nas o Bogu, który jest miłością, słowa mówiące nam, jak należy żyć, aby przestrzegać Bożego prawa stojącego na straży prawdziwej miłości: będziesz miłował Pana Boga swego… i bliźniego swego jak siebie samego (por. Mk 12,30–31). Wszyscy, szczególnie rodziny, a w nich ci najsłabsi – dzieci potrzebujemy opieki i prowadzenia Pana Jezusa. Jezus jest przecież naszym największym Przyjacielem i Zbawicielem.
Mimo moich usilnych starań i wysiłku zmiany na lepsze zachodzą bardzo powoli. Wpływy „tego świata” oddziałują także na społeczności afrykańskie. Dobra duchowe, które oferuje nam Kościół, przegrywają w konkurencji z doczesnością. Często sprawy doczesne są ważniejsze od tych, które dla chrześcijanina powinny być zawsze na pierwszym miejscu – wiecznych. I tak, opisując istniejący stan rzeczy trochę bardziej z praktycznego punktu widzenia, muszę stwierdzić, że mało dzieci przyszło, aby wziąć udział w zeszłorocznych uroczystościach Bożego Narodzenia. Tylko w niektórych centrach było trochę dzieci. Czy więcej niż zazwyczaj? Pewnie nie, może bardziej bliżej „normy” niż w pozostałych centrach. Zawsze jednak zwracam uwagę na ich obecność. Okazane im zainteresowanie przynosi wiele radości, a ich radość z kolei dodaje mi sił.
POMAGAĆ POTRZEBUJĄCYM
W codziennym trudzie przy ołtarzu i posłudze sakramentami nie mogę przejść obojętnie obok rodzin w szczególnej potrzebie. Pośpieszyłem z pomocą rodzinie, której ojciec miał wypadek drogowy i amputowano mu stopę. Oczywiście bez Państwa wsparcia pomoc nie byłaby możliwa. Zrobiłem to w Państwa imieniu. Wiele jest u nas podobnych sytuacji, wiele osób dotknęła ciężka choroba. Jak zresztą pewnie na całym świecie. Różnica jednak polega na tym, że oni nic nie mają i nie stać ich na leczenie – często najbardziej podstawowe. Oni nie pozostają obojętni na niedolę drugiego. Więzi rodzinne są tu bardzo silne i istotne. Jeśli ktoś znalazł się w bardzo trudnej sytuacji, uległ wypadkowi czy poważnie zachorował, cała rodzina – bliżsi i dalsi krewni – stara mu się jakoś pomóc. A ponieważ sami mają bardzo niewiele, więc też ich pomoc jest niewielka. W przypadku tego mężczyzny rodzina, starając się mu pomóc, wpadła w skrajną nędzę. Jedno z dzieci, 10-letni chłopiec, zmarło.
Odwiedzam moje stacje misyjne około trzech razy w roku i dowiedziałem się o tej rodzinie dopiero po śmierci tego chłopca. Spotkałem się z nimi. Wprawdzie mają dom kryty strzechą oraz zagon pola, ale ziemia jest tu nieurodzajna i panuje wielki głód. Ojciec rodziny po zaleczeniu rany (choć stopy nikt mu nie zwróci) może trochę procować, często jednak narzeka na ból nogi. Najtrudniejsza praca spada na jego żonę, która jest prostą kobietą. Najstarsza jest córka, która ma około 16 lat. Rodzice, bojąc się o nią, trzymają ją w domu jak na uwięzi. W kościele też długo już nie była. Będę musiał ich znowu odwiedzić.
POMIMO KALECTWA
Często do kościoła przychodzi natomiast ojciec wspomnianej rodziny. Czasami nawet dociera na Mszę do sąsiednich outstations, więc mogę nieco więcej dowiedzieć się o ich problemach i trochę ich wspomóc. Dałem mu nawet rower (damkę), bo rzeczywiście ciężko mu było przebywać pieszo drogę do kościoła i z powrotem. A rower, który miał, nie nadawał się już do jazdy. Mężczyzna mógł tylko, prowadząc rower, podpierać się na nim.
Drugie dziecko mężczyzny, także chłopiec, wyglądał na bardzo przestraszonego, ale teraz okazuje więcej inicjatywy i często przychodzi z ojcem do kościoła. Nieco lepiej jest ubrany, choć zawsze przychodzi w starych butach sportowych, które dobre są do piłki, a nie do chodzenia. Sznurowadeł jednak nigdy w nich nie widziałem. Najprawdopodobniej chłopak nie ma innych butów. Innych dzieci z tej rodziny nie widzę często w kościele. Trzymają się raczej blisko matki. Nie widziałem ich także z innymi dziećmi. Może to śmierć jednego z braci ciąży jeszcze nad całą rodziną.
Wasza modlitwa, drodzy nasi Ofiarodawcy i Pomocnicy, towarzyszy nam, wspiera nas i umacnia w dalszej działalności. Świadomość, że ktoś w Kraju modli się za nas do Boga, przynosi ulgę i dodaje otuchy. Wasza pomoc materialna, dzięki której możemy świadczyć miłosierne wsparcie naszym parafianom będącym w trudnej sytuacji bytowej, przynosi ulgę, a także radość i pokrzepienie dla całej wspieranej rodziny.
Niech błogosławieństwo Boże nigdy Was nie opuszcza.
O. Ludwik Zapała SJ,
misjonarz w Malawi