ŻYCIE NA MISJI W CHINGOMBE
Życie w Chingombe nie należało do najłatwiejszych. Tutejszy klimat był dla wielu nie do zniesienia. Dokuczały choroby. Prawie wszyscy musieli przejść przez chorobę zwaną „ciufa” (jelitowa choroba grzybicza). Ja byłem szczególnie podatny i regularnie dwa razy w roku na nią zapadałem. Zakażenie następowało przez wodę, lecz nie przez wypicie jej, ale zetknięcie ze skórą, zwłaszcza gdy ciało było zranione czy zadrapane. Drobnoustroje przedostawały się do jamy brzusznej i powodowały niszczenie narządów wewnętrznych, przy czym wywołując ogromny ból. Jeden dzień zwłoki często przyprawiał wielu o śmierć. Po pięciu dniach zwykle następował zgon. Trzeba więc było leczyć się bardzo szybko. Bardzo dużo tubylców umierało z powodu tej choroby.
PRZYGODY Z LWAMI I LAMPARTAMI
W Chingombe spotkało mnie chyba też najwięcej „przygód” z lwami. Dobrze pamiętam 2 lutego 1932 roku. Cztery dorosłe lwy z jednym młodym przeskoczyły czterometrowy mur i zabiły 63 owce, 4 krowy i jednego osła. Lecz ani jednej sztuki nie wzięły, gdyż mur był za wysoki. Część mięsa rozdano tubylcom, a resztę ususzono. Przygotowaliśmy przynętę z trucizną. Na drugi dzień musieliśmy zakopać martwe lwy, gdyż zachodziła obawa zatrucia. Pod koniec roku lwy zagryzły jeszcze jedną krowę, która nie przychodziła na noc do zagrody i na dodatek wszystkich bodła. Brat Duda kazał zagryzioną krowę zostawić na miejscu. Sam wyszedł na pobliskie drzewo i ze strzelbą czekał. Noc była widna, gdyż księżyc był w pełni. Po około 45 minutach przyszły lwy. Strzelił i lwy uciekły, lecz za godzinę wrócił znowu jeden. Brat znowu wystrzelił, przeczekał jeszcze godzinę i poszedł do domu. Rano wraz z tubylcami znaleźli dwa martwe lwy w pobliżu zabudowań.
Prawie każdego roku mieliśmy lwie wizyty. Ich ryki i pomruki były tak częste, że ojciec Waldemar Seidel SJ po krótkim czasie umiał je naśladować, przez co dochodziło do różnych niespodzianek. Pewnego dnia odmawiałem różaniec, chodząc między kościołem a domem zakonnym. Wtem usłyszałem głos brata Dudy: „Bracie, uciekajcie, gdyż lwy są blisko”. Lecz ja mu odpowiedziałem, że mnie nie nabierze, bo to ojciec Seidel chce mnie nastraszyć. Po chwili rzeczywiście zobaczyłem w pobliżu kuchni dwa potężne lwy. Najszybciej, jak mogłem, skoczyłem do najbliższych drzwi, był to refektarz. Ledwo co je zatrzasnąłem, usłyszałem z drugiej strony lwie pomruki. Szybko wybiegłem na werandę, lwy uciekały w stronę lasu. Później ojciec Wolnik zabronił ojcu Seidlowi naśladować lwy. Powodem była ciężko przestraszona siostra służebniczka, która wracała z ogrodu. Przeleżała potem dwa dni w łóżku.
Mieliśmy też kłopoty z lampartami. Nasz domowy pies walczył z lampartem i tylko strzały zmusiły lamparta do ucieczki. Psa kurowano potem przez dwa tygodnie.
MOJE OSTATNIE ŚLUBY ZAKONNE …
czytaj dalej